Często słychać głosy, że polski rynek pracy przechodzi przez kryzys obronną ręką, a najnowsze dane Eurostatu pokazują nawet, że bezrobocie w naszym kraju jest najniższe w Unii Europejskiej.
Na pierwszy rzut oka jest więc bardzo dobrze. Dokładniejsza analiza danych pokazuje jednak, że w ostatnim czasie wzrosła liczba samozatrudnionych przy jednoczesnym spadku liczby pracowników najemnych. Może to być jedna z pierwszych zauważalnych zmian na rynku pracy wywołanych pandemią.
– Jedną z przyczyn takiej sytuacji może być tendencja do ograniczania kosztów przez firmy, które borykają się z trudnościami wynikającymi z sytuacji gospodarczej. Stają więc przed dylematem - albo rozstanie z pracownikiem, albo zamiana umowy o pracę w umowę B2B – ocenia Monika Fedorczuk, ekspert ds. rynku pracy Konfederacji Lewiatan.
- Kolejne tarcze oferowały osobom samozatrudnionym konkretne instrumenty wsparcia, jak świadczenie postojowe, zwolnienie ze składek, bezzwrotna pożyczka, co w pewien sposób promowało jednoosobowe działalności gospodarcze w stosunku do niepewnych etatów - dodaje przedstawicielka Lewiatana.
Badanie Aktywności Ekonomicznej Ludności (BAEL) pokazuje, że liczba samozatrudnionych poszła w górę. Spadła natomiast liczba pracowników najemnych, do których należą zarówno zatrudnieni na umowę o pracę, jak i na umowę cywilnoprawną. Jeśli przedstawimy to na wykresach, widać, że na rynku pracy pojawiły się "nożyce" - linie rozchodzą się: jeden wykres idzie wyraźnie w górę, a drugi w dół.
– Dane BAEL pokazują dość zaskakującą tendencję. Spadek liczby pracowników najemnych w sektorze prywatnym został skompensowany z jednej strony przyrostem samozatrudnionych, ale z drugiej strony też przyrostem pracowników najemnych w sektorze publicznym – zauważa Sławomir Dudek, główny ekonomista FOR.
– Na pewno negatywnie należy patrzeć na to, że spadło zatrudnienie w sektorze prywatnym i nie udało się odbudować poziomów przedkryzysowych – dodaje.
Zdaniem ekonomisty, jeżeli ta zmiana jest spowodowana wypychaniem pracowników na etacie na działalność ze względu na niższe opodatkowanie, to jest to negatywny trend. Ale może też świadczyć o tym, że jakaś część pracowników, szczególnie wysoko wykwalifikowanych, "bierze sprawy w swoje ręce" i zakłada działalność gospodarczą. Praca jako freelancer zyskuje na popularności, co dodatkowo może wspierać ten trend.
Zobacz też: Koronawirus. Problem z pracą zdalną. Pracownicy robią nadgodziny, pracodawcy zmieniają umowy
W opinii ekonomisty, do wzrostu liczby samozatrudnionych mógł przyczynić się też Mały ZUS. Przepisy umożliwiające obniżenie składek ZUS dla przedsiębiorców, których przychód nie przekracza 120 tys. zł rocznie, a dochód 60 tys. zł, weszły w życie 1 lutego 2020 roku.
Kolejne miesiące pokażą, czy będziemy mieli do czynienia z trendem przepływu pracowników z zatrudnienia najemnego do samozatrudnienia, ocenia Monika Fedorczuk. Zwraca też uwagę na jeszcze jedno zjawisko - w ostatnim czasie wzrosła liczba osób zatrudnionych w rolnictwie. Być może są to osoby, które w czasie kryzysu straciły dotychczasowe zatrudnienie.
Fedorczuk wskazuje, że liczba zatrudnionych wzrosła w ostatnim czasie o ok. 100 tys. osób, a to już dla niej podstawa do postawienia "ostrożnej tezy", że "niskie bezrobocie rejestrowane nie jest wystarczającym powodem do twierdzenia, że Polska doskonale poradziła sobie z wyzwaniami rynku pracy".
Jeśli zaś chodzi o zmianę formy współpracy na B2B, przedstawicielka Lewiatana twierdzi, że jest to sytuacja, w której osoba fizyczna traci poczucie bezpieczeństwa wynikające z zapewnienia stałego źródła dochodów. Zaznacza jednak, że dla pracodawcy to także duże ryzyko, że współpracownik – niezwiązany w sposób stały – gdy tylko znajdzie korzystniejszą ofertę, odejdzie do innego pracodawcy.
Zaznacza, że w przypadku poprawy sytuacji odzyskanie takiego pracownika będzie niemożliwe lub bardzo kosztowne.
Jak było przed pandemią?
Już przed pandemią Polska należała do liderów w Unii Europejskiej pod względem samozatrudnienia. Stosunek samozatrudnionych do wszystkich pracujących wynosił w naszym kraju ponad 17 proc. Mowa zarówno o osobach, które zatrudniają pracowników, jak i o takich, które nikogo nie zatrudniają i po prostu pracują na własny rachunek. Przy czym tych drugich było w Polsce znacznie więcej, bo aż 78 proc.
Jeśli przyjrzymy się poszczególnym regionom, okazuje się, że najwięcej samozatrudnionych w stosunku do wszystkich pracowników jest w województwach podlaskim (24 proc.), lubelskim (23 proc.), świętokrzyskim (23 proc.) oraz małopolskim (20 proc.). Najmniej zaś w województwie śląskim (11 proc.).
Najmniej chronieni
Ze śmieciówkami i samozatrudnieniem od lat walczą chociażby związki zawodowe. "Solidarność" od dawna wnosi, by wszystkie umowy cywilnoprawne, w tym umowy o dzieło (od których obecnie nie odprowadza się żadnych składek do ZUS) były w pełni oskładkowane.
Związkowcy chcą też, by osoby samozatrudnione lub osoby mające umowę zlecenie, ale współpracujące z jednym tylko pracodawcą, przechodziłyby automatycznie z umów cywilnych na umowy o pracę decyzją administracyjną inspektora pracy.
- Zdajemy sobie sprawę, że młodym osobom na samozatrudnieniu wydaje się, że dobrze wybrały, bo więcej pieniędzy zostaje im w kieszeni, oszczędzają na ZUS, ale to jest krótkowzroczne. Kryzys, który obecnie mamy doskonale to uwypuklił. Poza tym, przechodząc z samozatrudnienia na umowy o pracę, będą nie tylko lepiej chronieni, zyskają wszystkie przywileje pracownicze jak prawo do urlopu, ale też odbiorą emeryturę z ZUS, a nie z opieki społecznej. Patrzymy na interes całego społeczeństwa - mówił w ub. roku Jarosław Lange, szef wielkopolskiej NSZZ "Solidarność".
- Samozatrudnieni i osoby na umowach cywilnoprawnych najczęściej nie mają żadnej ochrony przed nagłym zerwaniem kontraktu, przed zwolnieniem - tłumaczyła prof. Monika Gładoch, ekspert rynku pracy.