Grzegorz Osiecki, Tomasz Żółciak, money.pl: Jakie są skutki wojen celnych Trumpa i na ile to, co się obecnie dzieje - próby deeskalacji napięcia w tej sprawie z UE i Chinami - zmienia ekonomiczny scenariusz dla Europy i Polski?
Andrzej Kubisiak, wicedyrektor Polskiego Instytutu Ekonomicznego: Scenariusz dla UE i Polski zmienił się o tyle, że mamy 90-dniową pauzę. Kluczowe taryfy celne są zawieszone i utrzymane na poziomie 10 proc. Oczywiście cały czas obowiązują taryfy 25-proc. na stal, aluminium i produkty motoryzacyjne, co z perspektywy Europy i Polski wydaje się bardzo istotne. Natomiast ten wpływ obecnie maleje i wiele zależy od wyniku rozmów między Komisją Europejską a administracją amerykańską. Polityka USA jest niestabilna. Nie ma tam długoterminowego planu, co najlepiej pokazuje nagły zwrot w przypadku Chin.
Trump wycofał wysokie taryfy, ale 10-proc. wzrost ceł pozostał w przypadku Europy. Podobnie postąpił wobec Chin. Co będzie efektem takich działań?
Najważniejszym efektem obecnej sytuacji jest niepewność, która powoduje, że większość firm wstrzymuje strategiczne decyzje. To może wpływać na gospodarkę nie tyle przez czyste przepływy handlowe, ile przez wstrzymane działania, które mogłyby się wydarzyć lub były planowane.
Drugą kwestią jest przesuwanie łańcuchów dostaw. Już po pierwszych tygodniach po 2 kwietnia widzimy, że wymiana handlowa między Chinami a USA znalazła nowych pośredników. Chiny transferują część produkcji np. do Indonezji czy Wietnamu, skąd później trafia ona do USA. Bilans handlowy Stanów Zjednoczonych ze światem prawdopodobnie się nie zmieni, lecz będzie funkcjonował innymi kanałami. To ryzykowny czynnik, bo tam, gdzie zmieniają się łańcuchy dostaw, może pojawić się impuls proinflacyjny. To może przełożyć się na wyższe ceny, co będzie dotyczyć nie tylko USA, ale wszystkich uczestników tej przegranej wojny handlowej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Amerykański Departament Handlu zawiesił planowane wcześniej ograniczenia w transferze technologii półprzewodnikowych. W polskim rządzie słychać było, że te restrykcje nas i tak nie bolały, bo nie wykorzystujemy w pełni narzuconych limitów. Teraz limity mają być zdjęte.
Finalnie lepiej mieć jednak takie same prawa jak inne kraje UE niż być w grupie niższej, tzn. Tier 2. Z perspektywy długoterminowego planowania biznesu i przyciągania inwestycji, także tych związanych z AI, jest to korzystne. Obecnie nie wykorzystujemy limitów i w perspektywie 2-3 lat raczej nie mielibyśmy z nimi problemu, ale w dłuższej perspektywie zdjęcie takich ograniczeń daje nam większe możliwości i perspektywy. Możemy planować rozwój na wyższym poziomie, a limity to byłby czynnik, który zepchnąłby nas do drugiej kategorii. Część inwestorów nie chciałaby tu wchodzić, a my nie mielibyśmy pewnych argumentów, by przyciągać inwestycje technologiczne.
Rząd uruchamia też - liczący 600 mln zł, jeśli uwzględnimy kapitał prywatny - fundusz Deep Tech, który ma wspierać nowoczesne technologie. To chyba jednak skromny początek, biorąc pod uwagę potrzeby i pozycję Polski w rankingach dotyczących wykorzystania AI?
Trzeba jasno powiedzieć - nie będziemy mieć takich budżetów i możliwości jak prywatne konsorcja w USA. Porównując nakłady inwestycyjne na AI w Stanach i w Europie, ta przepaść w ubiegłym roku była pięciokrotna. Od czegoś musimy realnie zacząć i te fundusze trzeba dobrze ukierunkować. Musimy szukać swoich przewag konkurencyjnych, bo w prostej rywalizacji, budując modele sztucznej inteligencji konkurujące z globalnymi graczami, raczej ich już nie dogonimy. Możemy jednak mieć modele AI, które będą lepiej rozumiały nasz lokalny kontekst, język i uwarunkowania.
A co z próbami rewizji polityki klimatycznej UE?
Wydaje się, że korekty nadejdą, tylko pytanie, które strony będą z nich najbardziej zadowolone. Fakt, że pojawił się Clean Industrial Deal, który ma zmodyfikowane założenia względem pierwotnie planowanych w Green Deal. W Europie trwa przecież dyskusja, czy pakiet "Fit for 55" nie był zbyt ambitny, czy jesteśmy gotowi odchodzić od samochodów spalinowych w perspektywie 10 lat, czy nie wystawiamy się na gigantyczną konkurencję ze strony Chin. Lampki kontrolne się zapaliły. Najbardziej symptomatyczne jest to, że rewizję tych "zielonych" założeń będzie robiła bardzo podobna Komisja Europejska, z tą samą przewodniczącą.
Tylko czy Unia zdąży się zmienić? Patrząc na dynamikę chińską, na rozbudowę fabryk samochodów, na różnice w kosztach energii w USA, Chinach i Europie, wydaje się, że różnica w warunkach gospodarczych jest ogromna i może się tylko pogłębiać.
Należę do grupy analityków, którzy nie starają się samobiczować. Europejski model społeczno-gospodarczy jest najlepszy na świecie. Możemy utyskiwać na wskaźniki produktywności, które faktycznie w USA są lepsze, ale później jest kwestia tego, jak nadwyżka i marża są dzielone w społeczeństwie. My nie chcielibyśmy przenieść modelu podziału, który funkcjonuje w Stanach czy Chinach. Natomiast oczywiście potrzebujemy tańszych i stabilnych źródeł energii. Blackout w Hiszpanii dał wielu decydentom europejskim do myślenia. Z drugiej strony, szukając stabilnych i tanich źródeł energii, nie chcemy uzależniać się od dostaw materiałów krytycznych z Chin, niezbędnych do fotowoltaiki i innych rozwiązań. Kluczowe jest więc tempo przemian. A także przekonanie części administracji brukselskiej, że powinna ułatwiać i przyspieszać, a nie blokować.
Mamy pakiety deregulacyjne ze strony polskiego rządu i Komisji Europejskiej. Czy to nie dzieje się za późno i czy w wystarczającym zakresie, by pobudzić prywatne inwestycje?
Polska jest fenomenem na tle Europy. W ostatnich piętnastu latach jesteśmy jednym z liderów wzrostu gospodarczego w UE, a jednocześnie mamy wyraźnie niższe wskaźniki inwestycyjne niż średnia europejska. W dekompozycji stopy inwestycji jedynym obszarem, w którym inwestycje w Polsce są na wyższym poziomie niż średnia europejska, są nakłady publiczne. Natomiast nakłady firm i gospodarstw domowych są wyraźnie poniżej. Barier jest kilka. Pierwszy to dostęp do kapitału. Drugi to awersja do ryzyka. W Polsce jest bardzo duża niechęć do sięgania po finansowanie zewnętrzne. Większość inwestycji krajowych jest realizowana ze środków własnych, a nie z finansowania dłużnego. Trzeci element to kapitał społeczny - kwestia zaufania, norm i współpracy, która łagodzi część kosztów transakcyjnych i problemów związanych z awersją do ryzyka.
Minister funduszy Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, opowiadając nam o strategii rozwoju kraju do 2035 roku, wspomniała, że obecnie w pierwszych dziesięciu największych firmach w Polsce nie ma ani jednej prywatnej polskiej firmy, są tylko państwowe i zagraniczne. Minister chce, by w ciągu dekady w TOP 10 było pięć polskich prywatnych firm, a w TOP 100 przynajmniej 50. Czy to realne?
Powinniśmy przestać skupiać się na liczbie firm, a zacząć skupiać się na ich wielkości. Polska gospodarka potrzebuje skalowalności biznesów, zwłaszcza prywatnych. Zachęcałbym, byśmy przestali fetyszyzować liczbę wpisów w REGON, a skupili się na poziomie rentowności i skali działalności przedsiębiorstw. Mamy tu dużą barierę - firmy nie rosną, nie chcą z małych rosnąć do średnich, ze średnich do dużych, a z dużych na międzynarodowe. To częściowo kwestia zaszłości historycznej. Dla przykładu w Czechach lokalny rynek jest na tyle mały, że firmy od razu szykują się do ekspansji regionalnej. W Polsce firmy zaczynają od gminy, potem powiatu, województwa i często się na tym zatrzymują.
Aby zwiększyć skalowalność, potrzebujemy mechanizmów zachęcających do wzrostu, które nie blokują rozwoju przez nadmiar wymogów biurokratycznych. Dodatkowo wiele firm założonych w latach 90. będzie musiało przejść proces sukcesyjny lub konsolidacji. Część zniknie, część będzie przejmowana. To czynnik, który powinien stymulować wzrost przedsiębiorstw, ale jest to trudny proces w warunkach krajowych.
Jak sprawa imigracji wpłynie na rynek pracy? Od lat 2015-2016 imigracja zarobkowa stała się jednym z silników polskiego rynku pracy. Teraz ten "kranik" zostanie przymknięty.
Wątek imigracyjny pojawia się głównie w kontekście bezpieczeństwa i narracji politycznej, a za mało jest dyskusji gospodarczej. Istnieją dowody pokazujące, że Polska jest beneficjentem napływu cudzoziemców w trzech obszarach: wypełniają luki na rynku pracy (zwłaszcza po 2013 roku), stanowią nowych konsumentów oraz nowych przedsiębiorców. Między 2022 a 2024 rokiem co dziesiąta firma założona w Polsce była ukraińska - to ponad 90 tysięcy firm płacących podatki i zatrudniających ludzi.
Badania naukowe pokazują, że migranci mają większą skłonność do ryzyka i często wchodzą w biznesy, których Polacy unikają. Te trzy czynniki budują potencjał gospodarczy, co potwierdzają badania Narodowego Banku Polskiego i Banku Gospodarstwa Krajowego dotyczące wkładu cudzoziemców do PKB i wpływów podatkowych.
Tylko jak sobie z tym poradzimy?
Obecnie musimy uporządkować procedury. Przez ostatnie 15 lat mieliśmy najbardziej liberalną politykę migracyjną w UE, realizowaną bez działań kierunkowych. Przyjęta strategia wywołuje niezadowolenie wszystkich stron, co paradoksalnie sugeruje, że odpowiada na rzeczywiste potrzeby. Problemów demograficznych - luki 2 milionów osób na rynku pracy do 2035 roku - nie uzupełnimy samymi cudzoziemcami. To zadziałało w krótkim terminie, ale proces depopulacyjny będzie się nasilać. Największy spadek populacji w wieku produkcyjnym nastąpi w latach 40. Gdybyśmy chcieli wypełnić tę lukę tylko cudzoziemcami, potrzebowalibyśmy dwukrotnie większego napływu niż w ostatnich 10 latach, co jest niemożliwe. Kraje, z których pochodzili imigranci, same doświadczyły drenażu mózgów i nie będzie tak silnych czynników wypychających, jak konflikty zbrojne za naszą wschodnią granicą. Nawet bez wprowadzania restrykcji napływ cudzoziemców zaczął się wypłaszczać od drugiej połowy 2022 roku.
Podsumowując, jaki to będzie miało wpływ na rynek pracy w najbliższych latach? Cały czas mamy bardzo niskie bezrobocie. Czy to się może zmienić?
Ekonomiści i przedsiębiorcy powinni przyzwyczaić się, że niskie bezrobocie pozostanie z nami na długo. Czynnik demograficzny będzie kotwicą trzymającą bezrobocie na bardzo niskim poziomie. Większym wyzwaniem jest to, że równolegle będzie spadać liczba osób pracujących.
To powinno stymulować implementację technologii. Mamy ogromne luki we wdrażaniu robotyzacji, automatyzacji i AI. Chcąc skalować biznesy, nie poradzimy sobie bez transformacji technologicznej i większej wartości dodanej. Polska czterdziestomilionowa raczej już nie powróci, szczególnie patrząc na wskaźniki urodzeń, które idą ścieżką koreańską (najsłabszą we wszystkich krajach Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju OECD).
Czy to dobry moment, by skrócić czas pracy o 20 proc., z czym wychodzi minister pracy i co już budzi tarcia w koalicji?
To bardzo dobry czas, ale na przeprowadzenie pilotażu, wyciągając wnioski z programów testowych na świecie. Pilotaż pokazałby, gdzie mamy najważniejsze wąskie gardła. Jestem przekonany, że prędzej czy później Polska będzie miała czterodniowy tydzień pracy, ale to nie nastąpi szybko i nie będziemy w awangardzie tych zmian. Największym wyzwaniem jest opieka zdrowotna. Skracając czas pracy, wydłużamy kolejki do specjalistów, zabiegów i rehabilitacji. Dodatkowo tworzymy pulę wakatów na rynku, gdzie już mamy gigantyczne braki lekarzy i pielęgniarek, a wkrótce odejdzie z zawodu duża liczba pielęgniarek w wieku 50+. Warto jednak przypomnieć, że podobnie sceptyczne głosy pojawiały się pod koniec lat 60. wobec wolnych weekendów. To się da zrobić, tylko trzeba rozłożyć w czasie i wprowadzać stopniowo. W Polsce pierwszą wolną sobotę mieliśmy w 1973 roku, a pełne wolne weekendy pod koniec lat 80. Tak więc cały proces trwał prawie 20 lat.
Na koniec pytanie o perspektywy wzrostu PKB. Jeszcze niedawno groziła recesja w USA, teraz staje się ona coraz mniej realna. Na ile możemy cieszyć się większym wzrostem, a może za 2-3 lata zacznie on spadać?
Wszystko wskazuje, że nadal będziemy gospodarką, która w UE będzie rozwijała się najszybciej lub niemal najszybciej. Pojedyncze małe kraje mogą nas wyprzedzić. Świat w tym roku będzie miał słabsze tempo wzrostu gospodarczego, niż zakładano na początku roku. Na tle europejskim będziemy jednym z liderów, ale wyzwaniem będzie, by zbliżyć się do poziomu 4 proc. Raczej będzie to około 3,5 proc. Ministerstwo Finansów prognozuje 3,7 proc. a Międzynarodowy Fundusz Walutowy 3,3 proc.
Rozmawiali: Grzegorz Osiecki, Tomasz Żółciak dziennikarze money.pl