Od kilku dni piszemy w money.pl, że coraz więcej przedsiębiorców burzy się przeciwko rządowym ograniczeniom. Po tym, jak rząd przedłużył obostrzenia dotyczące działalności hoteli, restauracji, obiektów sportowych i kulturalnych na kolejne dwa tygodnie, coraz więcej restauratorów czy hotelarzy otwarcie deklaruje, że lada dzień otworzą drzwi dla klientów i to niezależnie od tego, czy czeka ich z tego powodu wysoki mandat.
Bliscy podjęcia decyzji o otwarciu w najbliższy poniedziałek są właściciele kilku restauracji z podwarszawskiego Legionowa.
Jeden z "buntowników", Maciej Adamski powiedział w rozmowie z Radiem Kolor, że szalę goryczy przelała informacja o kolejnym przedłużeniu lockdownu i braku wskazania daty luzowania ograniczeń.
- Już tracimy wszystko, już nie mamy za co żyć, nie mamy za co płacić. Ja już nic nie mam więcej do stracenia. Pracowałem na to wszystko wiele lat bardzo ciężko. Przypłaciłem to trochę zdrowiem, ale coś było. Miałem jakąś stabilizację. W tej chwili budzę się rano i nie wiem czy restauracja będzie działała, czy ludzie będą mieli pracę. Nie wiemy nic. Jesteśmy zostawieni sami sobie – powiedział Maciej Adamski.
W czwartek legionowscy przedsiębiorcy spotkają się z prawnikami i będą rozmawiać o strategii otwarcia swoich firm. Po spotkaniu zostanie podjęta decyzja o tym, czy do otwarcia faktycznie dojdzie zaraz po weekendzie.
Podhale się burzy
O tym, że przedsiębiorcy solidarnie powinni w najbliższym czasie zacząć świadczyć usługi, najwięcej mówi się na Podhalu. Tam też zawiązana została inicjatywa "Góralskie Veto", której pomysłodawcą i koordynatorem jest architekt Sebastian Pitoń. W mediach przekonuje, że żadnej pandemii nie ma, a utrzymywanie ograniczeń ma umożliwić rządowym agencjom przejmowanie za bezcen prywatnych biznesów.
Niezależnie od tego, jak kontrowersyjne opinie wygłasza, zdobył poparcie nie tylko wśród górali, lecz słowa otuchy płyną do niego z całego kraju, co widać na facebookowym profilu.
Liberum veto na Podhalu. "Wara od naszych biznesów"
Nie wiadomo jeszcze, jak ma wyglądać w praktyce "góralskie veto"; szczegóły mają zostać zaprezentowane wkrótce. Nie wiadomo też, jak wielu przedsiębiorców przyłączy się do akcji otwierania punktów usługowych i hotelowych, ale Pitoń zapowiada, że będzie ich bardzo wielu i to nie tylko na Podhalu.
"Mapa wolnego biznesu"
W internecie dostępna jest również "interaktywna mapa wolnego biznesu", jak nazwali ją autorzy z firmy NewsMap. Dla klientów ma być źródłem informacji o tym, które lokale w okolicy są lub będą z najbliższym czasie otwarte, zaś przedsiębiorcom ma umożliwić "policzenie się". Na tę chwilę (środa po południu) wpisów nie jest wiele, ale biorąc pod uwagę atmosferę wśród przedsiębiorców i ich bojowe nastawienie należy przypuszczać, że w weekend i zaraz po nim ruszy prawdziwa fala "aktów nieposłuszeństwa".
"Napisz do nas mejla lub skorzystaj z poniższego formularza, a umieścimy Twój biznes bezpłatnie na naszej mapie. Umieszczamy tylko usługodawców, którzy działają w pełnym zakresie działalności, czyli tak jak przed lockdownem" – informują organizatorzy.
Przywołują przy tym wyrok Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Opolu, który stanął po stronie fryzjera ukaranego mandatem za to, że w czasie wiosennego lockdownu ostrzygł klienta.
Wyrok korzystny, ale czy dla wszystkich?
Sąd przypomniał, że rząd nie może zakazać prowadzenia działalności gospodarczej wyłącznie na podstawie ustawy, gdyż konieczne jest wcześniejsze wprowadzeni stanu klęski żywiołowej. Sąd uchylił decyzję sanepidu, umorzył postępowanie administracyjne w całości, a ponadto zasądził od opolskiego sanepidu zwrot kosztów postępowania sądowego w kwocie 697 zł.
Wyrok ten tchnął nadzieję w przedsiębiorców, którzy przez ponad połowę 2020 r. nie mogli normalnie prowadzić działalności i nie wiedzą, kiedy stanie się to możliwe.
Przypomnijmy, że rząd nieustannie przedłuża restrykcje nałożone w listopadzie, a nawet je zaostrza (choćby w odniesieniu do hoteli, które do 28 grudnia mogły kwaterować klientów biznesowych). Wprawdzie rząd ogłasza programy wsparcia dla przedsiębiorców, ale zgodnie mówią oni, że oferowane pieniądze są niewystarczające, by wypłacić z nich pensje, spłacić kredyty, zapłacić rachunki.
Tyle tylko, że wyrok jest nieprawomocny, więc jeśli sanepid złoży odwołanie, to nie ma pewności, że NSA utrzyma go w mocy. Co więcej, w Polsce nie obowiązuje system prawa precedensowego, więc kolejne sądy, do których będą trafiały odwołania od mandatów, nie muszą dojść do takich samych wniosków jak WSA w Opolu.
Wielu przedsiębiorców uważa jednak, że i tak stoją pod ściana, więc gorzej być po prostu nie może.
- Boję się konsekwencji, ale nie mogę dłużej czekać – powiedziała w rozmowie z "Business Insider" restauratorka z Nowego Tomyśla.