Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
oprac. Damian Szymański
|
aktualizacja

Rozdwojenie jaźni rządu. Jedno mówi, drugie robi. A to odbija się na naszych portfelach

Podziel się:

Minister finansów Magdalena Rzeczkowska dołączyła do polityków, którzy mówią, że eldorado wydatkowe się kończy i od teraz władza będzie dokładnie oglądać każdego złotego. Problem w tym, że rząd mówi jedno, a robi drugie. Ekonomiści od dawna krytykują Zjednoczoną Prawicę za dosypywanie pieniędzy na rynek. Czym to może skutkować? Problemami dla naszych portfeli. Innymi słowy, przez takie działanie inflacja może zostać z nami na dłużej, a najbardziej po głowie dostaną ci, którzy wzięli kredyt. Ostatnie przewidywania mówią o wzroście cen rzędu 9 proc. nawet w 2024 r.

Rozdwojenie jaźni rządu. Jedno mówi, drugie robi. A to odbija się na naszych portfelach
Premier ma twardy orzech do zgryzienia. Z jednej strony nie chce utracić elektoratu, z drugiej musi ciąć wydatki, jeśli chce walczyć z inflacją. (Kancelaria Premiera, KRYSTIAN MAJ)

- Musimy przyglądać się każdej złotówce i ostrożnie podejmować decyzje odnośnie wydatków czy ubytków w podatkachmówi w sobotnim wywiadzie dla "Super Expressu" minister finansów Magdalena Rzeczkowska. Jej zdaniem inflacja "w trzecim, czwartym kwartale tego roku powinna się stabilizować i nawet delikatnie spadać".

Wcześniej w podobnym tonie wypowiadał się Artur Soboń, wiceminister finansów. – Nie ma planów, by wprowadzać nowe wydatki. Musimy być ostrożni. Do tej pory mieliśmy po prostu nadzwyczajnie dobrą sytuację, teraz jest czas na to, by prowadzić bardziej ostrożną politykę – tłumaczył. Pierwszy w tej sprawie głos zabrał jednak Łukasz Czernicki, główny ekonomista MF, który w połowie kwietnia przekonywał, że obecnie wskazana byłaby "pewna powściągliwość" po stronie polityki fiskalnej.

Rząd PiS mówi o ograniczaniu wydatków. Robi co innego

Problem w tym, że słowa są niespójne zarówno z tym, co mówi premier Morawiecki, jak i z działaniami PiS. - Bardzo chciałbym, by 14. emerytura była co roku; pamiętamy o potrzebach najmniej zamożnych Polaków – przekonywał szef rządu kilka dni temu.

Ekonomiści od miesięcy apelują bowiem o ścięcie deficytu finansów publicznych, tłumacząc, że jest to jedna z przyczyn utrzymywania się wysokiej inflacji w Polsce. Napływ uchodźców, wzrost wydatków na obronność, obniżenie podatków poprzez praktyczne wycofane się z założeń Polskiego Ładu, wspomniana nieplanowana 14. emerytura oraz przedłużenie tarczy antyinflacyjnych to wszystko stymuluje popyt i dosypuje pieniędzy do gospodarki, co jest działaniem przeciwskutecznym w obniżaniu inflacji (więcej pisaliśmy o tym TUTAJ).

- Mamy dwa narzędzia, którymi moglibyśmy walczyć z inflacją. Myślę tutaj o polityce pieniężnej, którą realizuje RPP i NBP. Od października zeszłego roku co miesiąc rosną stopy procentowe, we wrześniu stopa referencyjna wynosiła 0,1 pkt proc., natomiast w tej chwili wynosi 5,25 proc., a za chwilę będzie to ponad 6 proc. - przypomniała w programie "Money. To się Liczy" Małgorzata Starczewska–Krzysztoszek, Wydział Nauk Ekonomicznych UW.

Zobacz także: W co gra rząd i NBP? "Powinny ze sobą współgrać"

- Z drugiej strony mamy politykę fiskalną czy inaczej - budżetową. Żeby poradzić sobie z inflacją, obie te polityki powinny ze sobą współgrać. A w tej chwili sytuację mamy taką, że polityka rządu dosypuje pieniędzy na rynku do różnych grup społecznych, a to oznacza, że pieniądza na rynku jest coraz więcej, popyt jest coraz wyższy i wywołuje istotną presję inflacyjną - dodała.

Ograniczenie wydatków jest kluczowe do walki z inflacją

Już na początku roku m.in. Paweł Borys, szef Polskiego Funduszu Rozwoju, podkreślał w mediach, że aby ograniczyć wzrost cen, potrzebna jest decyzja o obniżeniu deficytu finansów publicznych. W tym roku to się jednak nie uda. Rząd przewiduje wzrost deficytu do 4,3 proc. z zakładanych wcześniej 2,9 proc., co oznacza kolejne miliardy złotych, które będziemy musieli pożyczyć na rynku.

Warto też podkreślić, że nie o samą inflację tu chodzi. Dużym problemem będzie dla Polski również wzrost gospodarczy. Przypomnijmy, że choć ostatnie miesiące w nadwiślańskiej gospodarce były bardzo dobre (pierwszy kwartał rozwijaliśmy się z dynamiką rzędu ok. 8 proc.), to wojna w Ukrainie, podwyżki stóp procentowych i nadchodzące spowolnienie w Chinach sprawią, że z upływem czasu będzie coraz gorzej.

Nadchodzą trudne czasy

Dla przykładu eksperci Santandera przewidują "techniczną recesję" naszego kraju w drugim półroczu. Pod koniec roku mamy rozwijać się z dynamiką zaledwie 0,8 proc. Słowem, spadniemy z bardzo wysokiego konia.

Jeszcze gorszą wizję przedstawia zespół ekonomistów mBanku. Ich zdaniem w 2023 r. czeka nas pełnoprawna stagflacja przy mizernym wzroście gospodarczym rzędu 0,7 proc. oraz bardzo wysokiej inflacji na poziomie 9 proc.

W takim scenariuszu oczywiście inflacja pompowałaby w jakimś stopniu budżet kraju, ale wpływy z podatków na pewno by spadły. Bilans takiej sytuacji byłby jedną wielką niewiadomą.

Spirala-płacowo cenowa oraz wakacje kredytowe robią swoje

W szczególności, że jak wyjaśniają specjaliści Citi Handlowego, problemem są również np. wakacje kredytowe zaproponowane przez rząd, które zdążył już skrytykować Narodowy Bank Polski.

"Przeciąganie liny między polityką pieniężną i fiskalną trwa w najlepsze. W maju rząd zapowiedział wprowadzenie wakacji kredytowych, co stanowiłoby – w pewnym zakresie – ekwiwalent istotnych obniżek stóp procentowych. O ile dotychczasowe podwyżki stóp oraz szok energetyczny mogą obniżyć konsumpcję o około 3,5 proc., działania po stronie rządowej dodają w sumie około 3 proc." - czytamy w najnowszym raporcie banku.

Co więcej, według nich pomimo niespotykanie silnego szoku energetycznego płace wciąż rosną szybciej od inflacji (więcej pisaliśmy o tym TUTAJ). - Dane te nie są rozstrzygające, ale wzmacniają obawy dotyczące narastania spirali płacowo-cenowej. Oznacza to, że obniżenie inflacji może być trudniejsze i bardziej długotrwałe, niż wcześniej zakładano - szacują.

W rezultacie zaktualizowane prognozy inflacji Citi Handlowego zakładają wyższą inflację bazową i wydłużenie tarcz do końca 2023 r. Oznacza to, że inflacja może zdaniem analityków banku utrzymać się w pobliżu 9 proc. nawet jeszcze w 2024 r. To oznaczałoby potężne problemy dla naszych portfeli jeszcze przez bardzo długi czas.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl