Niebezpieczna gra Trumpa. "Eksperyment trwa zaledwie 50 lat" [OPINIA]
Eksperyment z niezależnymi bankami centralnymi trwa zaledwie jakieś 50 lat. Na świecie mamy precedensy dotyczące zwalniania ich szefów przez prezydentów lub rządy. Ewidentnie Donald Trump chce sobie podporządkować Rezerwę Federalną i ja mu się wcale nie dziwię - pisze w opinii dla money.pl Bartosz Pawłowski, prezes mTFI.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Każdy odcinek starego amerykańskiego reality show "The Apprentice" kończył się w ten sam sposób. Donald Trump wskazywał na jednego z uczestników i mówił "You're fired", czyli "Jesteś zwolniony". Prezydent USA generalnie bardzo lubi zwalniać ludzi, więc nic dziwnego, że od kilku miesięcy rynek aż huczy o możliwości wyrzucenia z pracy szefa Rezerwy Federalnej Jerome'a Powella.
Co prawda Sąd Najwyższy USA powiedział w maju, że prezydent nie może tego zrobić bez ważnego powodu, ale potrzeba matką wynalazków, więc Biały Dom zaczął sugerować, że Powell wykazał się niegospodarnością przy remoncie pięknej skądinąd siedziby Fed w Waszyngtonie.
Pamiętajmy, że Fed to nie tylko stopy procentowe, ale też około 24 tysiące pracowników rozsianych po całym kraju, którymi zarządza właśnie Jerome Powell.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Prezes globalnej firmy ostro o Rosji. "Nic jej nie pomoże"
Pretekst do wyrzucenia Powella jest dość trywialny – koszt renowacji to 2,5 miliarda dolarów, co wydaje się niebotyczną kwotą, ale mówimy o instytucji, której bilans ma wartość niemal 7 bilionów dolarów. A budynek nie był nigdy remontowany.
Trump chce sobie podporządkować Rezerwę Federalną
Na świecie mamy precedensy dotyczące zwalniania szefów banków centralnych przez prezydentów lub rządy. Najbliższy nam to Turcja i nieustanna krucjata prezydenta Erdogana, żeby stopy procentowe były niższe. Efekty są oczywiście opłakane – 20 lat temu nad Bosforem za jednego dolara trzeba było zapłacić 1 lirę i 30 kuruszy, a obecnie – ponad 40 lir. Gdyby to przyłożyć do sytuacji Polski, to tak jakby obecnie za dolara trzeba było zapłacić ponad 100 zł. Inflacja w Turcji też raczej zadomowiła się w rejonach dwucyfrowych.
No, ale co wolno wojewodzie… Trudno wziąć po prostu kalkę i powiedzieć, że przykład Turcji jest odpowiedni dla prognozowania sytuacji w USA. Natomiast ewidentnie Donald Trump chce sobie podporządkować Rezerwę Federalną i ja mu się wcale nie dziwię.
Eksperyment z niezależnymi bankami centralnymi trwa zaledwie jakieś 50 lat. Specjalnie mówię "eksperyment", bo na skalę historyczną jest to raczej ewenement.
Zgadzam się przy tym, że niezależność plus cele inflacyjne były istotne w okiełznaniu inflacji, która 50 lat temu wyglądała, jakby wymknęła się spod kontroli. Ale jednocześnie nie można nie docenić wpływu globalizacji – ultratania siła robocza w krajach rozwijających się oraz wejście Chin do Światowej Organizacji Handlu z pewnością obniżyły ceny w sklepach. Ale teraz jesteśmy w 2025 roku i sytuacja jest inna. Trudniejsza.
Niezależność banku centralnego doskwiera rządzącym
Przyzwyczailiśmy się do "szorstkich" przyjaźni między bankami centralnymi a rządami. Niezależność banku centralnego często doskwiera rządzącym, którzy oczywiście chcieliby niższych stóp procentowych. Pamiętajmy też, że rządowi zależy na nieco wyższej inflacji, bo przykładowo podwyższa to przychody podatkowe. Do dyskusji pozostaje przy tym oczywiście kwestia, co oznacza "nieco", bo w pewnym momencie suweren się zbuntuje.
Owa szorstka przyjaźń staje się od czasu do czasu mniej szorstka, a katalizatorem są kryzysy. W 2008 roku Ben Bernanke blisko współpracował z Białym Domem, żeby zapobiec katastrofie związanej z kryzysem bankowym. W 2012 roku Mario Draghi był kluczowym rozgrywającym podczas kryzysu w strefie euro.
A pięć lat temu podczas pandemii obie strony ul. Świętokrzyskiej w Warszawie (Ministerstwo Finansów i NBP) działały wraz z PFR jak de facto jedna instytucja.
Zatem wiemy już, że w czasie kryzysu rząd może bez problemu liczyć na bank centralny. I Trump też to wie. Ale przecież aktualnie żadnego kryzysu nie ma, więc w ogóle skąd ta dyskusja?
Schyłek mocarstw poprzedzało pewne zjawisko
Gospodarka amerykańska trzyma się nieźle, bezrobocie jest na rekordowo niskich poziomach, ceny akcji przy szczytach. O co więc chodzi? O dług publiczny, który w USA już dawno przekroczył 100 proc. PKB, a nowe ustawy jak Big Beautiful Bill (Wielka Piękna Ustawa - red.) dodają do tego kolejne biliony dolarów. Amerykanie wydają już ponad 3 proc. PKB na obsługę zadłużenia i wartość ta będzie tylko rosła.
Znany historyk Niall Ferguson zwraca uwagę na pewną prawidłowość. Jeśli przeanalizujemy mocarstwa na przestrzeni wieków, to okaże się, że ich schyłek zawsze był poprzedzany wydawaniem więcej na obsługę długu niż na obronność. Mówimy tu o Hiszpanii z XVI wieku, Holandii w XVII wieku, francuskim Ancien Régime czy wreszcie Wielkiej Brytanii. Podobną zależność można zaobserwować w okolicy upadku imperium osmańskiego, Austro-Węgier czy carskiej Rosji. Procesy te oczywiście trwały latami, ale nie tak dawno temu ten Rubikon został przekroczony także i w USA.
Rozumowanie administracji Trumpa zdaje się być dość proste – zagłosowało na nas prawie 80 milionów Amerykanów, którym wiele obiecaliśmy. Zatem dlaczego jakaś grupa ekonomistów, której nikt nie wybrał, miałaby nam mówić, gdzie powinny być stopy procentowe? To Trump ostatecznie odpowiada za to, co dzieje się w USA, więc chce mieć wszystkie dostępne narzędzia. A jak Trump się na coś uprze, to może być ciężko go przekonać, żeby zmienił zdanie.
Rynki finansowe od jakiegoś czasu czują pismo nosem i biorą pod uwagę to ryzyko. Dolar traci, rentowności obligacji rosną. Inwestorzy poszukują różnych metod lokowania środków – od nieruchomości, przez rynek akcji aż po złoto i kryptowaluty.
Nie szef banku centralnego, a minister ds. polityki pieniężnej
Nie wiemy, co ostatecznie wydarzy się z Powellem, ale nawet jeśli zostanie na stanowisku, to jego następca, który zacznie przecież kadencję w przyszłym roku, z pewnością nie będzie wybierany tak, żeby był bardzo niezależny.
Trump dotychczas robił wiele rzeczy, które na pierwszy rzut oka wydawały się nieortodoksyjne lub nierozsądne. Często też takie były. Ale jeśli wciąż jeszcze "lider wolnego świata" wytycza nowy szlak, to trudno oczekiwać, że będzie jedynym, który nim podąży. Czy niezależnego szefa banku centralnego zastąpi minister ds. polityki pieniężnej? Aż tak pewnie nie będzie, ale chyba czas przestać upierać się, że banki centralne są niezależne.
Bartosz Pawłowski, Chartered Financial Analyst, prezes mTFI