"Kochany sąsiedzie! Kupimy mieszkanie! Mamy swoje oszczędności!". Tak brzmi jedno z ogłoszeń zakupu mieszkania w Śródmieściu w stolicy. Do tego… rysunek. A na nim "Ania" oraz "Alan". Bo to właśnie oni - ponoć - tego mieszkania szukają. I zostawiają numer telefonu.
Ulotkowy naciągacz wystawił ogłoszenie o Twoim mieszkaniu w sieci? Daj znać na #dziejesie.wp.pl
Inna ulotka. Tym razem jest na niej "chwyt na parę". Na obrazku chłopak z kwiatkiem, tuż obok dziewczyna. Młodzi. Są odręcznie narysowani, choć ulotka to oczywiście kserokopia. Jedna z tysięcy, które zalały w ostatnim czasie osiedle. Na innej ulotce mieszkania szukają Elżbieta i Dariusz. Na kolejnej Paulina. Na jeszcze innej Magda. Na następnej "pracująca para". Jest i "mama z synem".
Taką kolekcję można uzbierać mieszkając w centrum Warszawy
I do tego masa dopisków: pilnie, do wiosny, za gotówkę, bezpośrednio, agencjom dziękujemy. I tak w kółko. Styl niemal identyczny, hasła takie same. Zmieniają się tylko numery telefonów, imiona, pomysły na wykończenie.
Dzwonię.
Odbiera kobieta, przedstawia się jako Anna. Trudno ocenić wiek po głosie, ale brzmi jak dojrzała kobieta, a nie świeżo upieczona matka. Choć ulotka ma już kilka tygodni, zapewnia, że wciąż szuka wymarzonego mieszkania. "Bo trudno takie teraz znaleźć, wie pan, jak jest, najlepsze ludzie kupują błyskawicznie". I jak z armaty strzela pytaniami.
Dopytuje o metraż, adres, piętro, rodzaj własności i termin spotkania. Ledwo nadążam z wymyślaniem historii - mieszkanie po babci, do remontu, samo centrum, z okien widok na Pałac Kultury i Nauki. "Pasuje mi każdy dzień, od rana do południa" - zapewnia. "A jak trzeba, to i wieczorem mogę obejrzeć. Płacę gotówką". O gotówce w ciągu 2 minut mówi dwa razy.
- A syna pani przyprowadzi? - dopytuję. - Syna? Nie, nie, w szkole jest - słyszę.
Dzwonię drugi raz, pod inny numer. Gdy podaję się za dziennikarza, rozmowy się kończą. - Dziękuję, nie mam nic do powiedzenia - słyszę.
Nie ma budynku, osiedla, samochodu, który w ostatnich tygodniach nie był zalany ulotkami kupna mieszkania. I wbrew pozorom nie tworzą je samotne matki lub pary poszukujące lokalu. Tworzą je profesjonalni kupujący - chcą wyrwać nieruchomość każdym kosztem.
Taniej kupić, drożej sprzedać
- Kreatywność twórców ulotek nie zna granic. Kryją się za nimi najczęściej flipperzy, czyli osoby kupujące mieszkania, remontujące i natychmiast sprzedające, lub klasyczni pośrednicy sprzedaży nieruchomości. W jednym i drugim wypadku to raczej mało etyczne zagranie, choć najwidoczniej skuteczne. Niestety. Udawanie kogoś innego, by dobić targu, nie jest niczym chwalebnym, to na pewno nie są rynkowe standardy - mówi money.pl Bartosz Turek, ekspert rynku nieruchomości i analityk HRE Investments.
Dlaczego kupujący podszywają się pod pary, małżeństwa, samotnie wychowujących rodziców i sąsiadów z okolicy? Naturalnie, by zdobyć zaufanie.
- Inaczej dyskutuje się z "kimś szukającym mieszkania dla swojego syna", a inaczej z pośrednikiem nieruchomości. Z perspektywy twórców ulotek liczy się to, że można zdobyć mieszkanie, które nie trafiło jeszcze na rynek, którego ktoś może nawet nie planować sprzedawać w najbliższym czasie - dodaje.
Jak podkreśla, niektórzy nie tylko wymyślają ulotki. W ten sposób wyłudzają zdjęcia. Jak? Tłumaczą, że to dla żony, dla rodziny. Byle tylko zobaczyć, jak wygląda nieruchomość. A kilka godzin później te same zdjęcia lądują już w sieci. Jako oferta. Z ceną, z kontaktem do "szukającego mieszkania męża". Taka osoba do lokalu wróci, gdy będzie mieć kupca. Wtedy objawi się jako pośrednik lub sam kupi z myślą o dalszej, błyskawicznej odsprzedaży.
Problem jest na tyle duży, że stał się już obiektem internetowych kpin. Niektórzy użytkownicy serwisu Wykop postanowili zemścić się za zaśmiecanie okolicy. Numery telefonów z ulotek wrzucają do… innych ogłoszeń, głównie darmowych. I tak ten, który podszywa się pod rodzinę szukającą mieszkania, staje się sprzedawcą nowego telewizora za pół ceny. I cały dzień odbiera telefony od chętnych.
Kim jest flipper? To osoba, która ma jasne motto: taniej kupić, zdecydowanie drożej sprzedać - w tym wypadku mieszkanie. Stąd "flippowanie", czyli obracanie. I tak w kółko. Kupuję, remontuję, drożej sprzedaję.
Kilkadziesiąt tysięcy zarobku
Jak już pisaliśmy w money.pl, fliperzy mają jedną zasadę. "Najwięcej zarobić da się wtedy, gdy kupimy mieszkanie poniżej ceny rynkowej. Należy więc szukać prawdziwych okazji, czyli lokali zadłużonych, wymagających mniejszego lub większego remontu albo po prostu tanich". Cel? Zarobić od kilkunastu do kilkudziesięciu procent. I 10 proc. na czysto przy takiej transakcji to godny zarobek. W przypadku mieszkania wartego pół miliona złotych mowa o 50 tys. zarobku.
I na rynku sporo osób korzysta z okazji szybkiej sprzedaży. - Niektórzy wolą mieć gotówkę dziś niż czekać, aż kupiec załatwi kwestie formalne. Stąd w ofertach zawsze pojawia się kwestia płatności. Zawsze jest od ręki - opowiada Bartosz Turek. I zaznacza, że nie wszyscy przedstawiciele branży zachowują się w ten sposób. Jednak im więcej można zarobić, tym więcej osób zabiera się za taką aktywność. A żadnych ograniczeń w tym biznesie nie ma. Jednocześnie, jak podkreśla Bartosz Turek, po takie zagrywki mogą sięgać również agencje mieszkaniowe.
Tymczasem, jak pisaliśmy - w Warszawie cena metra kwadratowego nowego lokalu przekroczyła barierę 10 tys. zł - wynika z danych serwisu RynekPierwotny, przygotowanego dla money.pl. Statystyczny Polak na wymarzone mieszkanie w stolicy musi pracować 8 lat. W pozostałych miastach nie jest lepiej.