Trwa ładowanie...
Notowania
Przejdź na
Łukasz Pałka
|
aktualizacja

Rynek forex. Jak gracze w trzy minuty stracili oszczędności, a dziś walczą w sądzie o skasowanie długów

0
Podziel się:

Klienci brokerów stracili duże pieniądze, gdy frank szwajcarski poszybował do najwyższego poziomu w historii. Teraz jeszcze muszą bronić się w sądach.

Rynek forex. Jak gracze w trzy minuty stracili oszczędności, a dziś walczą w sądzie o skasowanie długów
(reynermedia / Flickr (CC BY 2.0))

Trzy minuty wystarczyły, by z rachunków polskich inwestorów grających na rynku walutowym zniknęły oszczędności, a w ich miejsce pojawiły się długi sięgające nawet kilkudziesięciu tysięcy złotych. Gdy frank szwajcarski bił rekordy, straty liczyli nawet ci, którzy myśleli, że lokują środki ostrożnie. Teraz czekają ich długie procesy sądowe.

Poranek 15 stycznia 2015 roku. Po godzinie 10 kurs franka szwajcarskiego strzela w górę do najwyższego w historii poziomu 5 złotych 19 groszy. To skok o ponad 40 procent (!) w ciągu doby. Media grzmią o dramatycznej sytuacji posiadaczy kredytów we frankach szwajcarskich. Analitycy prześcigają się w tłumaczeniach, dlaczego nie przewidzieli takiej sytuacji.

Wszyscy zapominają jednak o jednej grupie. O klientach domów maklerskich, którzy uwierzyli w obietnice, że na rynku walutowym mogą zarobić łatwe i bardzo duże pieniądze. Zamiast zysków liczą jednak straty - idące nawet w dziesiątki tysięcy złotych. I zastanawiają się, jak to możliwe, że na koncie pojawił się debet, którego spłacenia domaga się broker. Wszystko rozgrywa się przede wszystkim między godziną 10:30 a 10:33:39.

Wśród tych inwestorów jest pan Adam (dane osobowe do wiadomości redakcji), który na rynku forex pojawił się kilka miesięcy wcześniej, skuszony - jak wielu innych - obietnicą łatwych zysków. Od początku sumy na jego rachunku znacząco się wahają, bo - jak sam nam mówi - zmiana kursów walutowych o kilka groszy oznacza zysk lub stratę rzędu kilkuset lub kilku tysięcy złotych. Szczęście sprzyja mu do połowy stycznia. Zamieszanie na rynku walutowym pozbawia go oszczędności. Co więcej, kilka tygodni później dostaje od swojego domu maklerskiego wezwanie do zapłaty debetu w wysokości kilkunastu tysięcy złotych.

To tak, jakby "wypadły słabe dla kasyna karty"

Przed warszawskim sądem rozpocznie się w środę niezwykle ciekawa sprawa. Po jednej stronie dom maklerski TMS Brokers, po drugiej - klient tego brokera. TMS Brokers wezwał go do zapłaty debetu na kilkanaście tysięcy złotych, który powstał po transakcjach z feralnego 15 stycznia, inwestor jednak płacić nie zamierza.

Tego typu spraw jest więcej, bo problem dotknął klientów wielu domów maklerskich, nie tylko w Polsce. Część klientów decydowała się spłacić debety, część negocjowała z brokerami wielkość zadłużenia, części z nich firmy całkowicie umorzyły długi. Niektórzy będą rozstrzygać spory w sądach.

Skąd wziął się problem? Aby to zrozumieć, trzeba wiedzieć, na czym polega gra na rynku walutowym. Najprościej mówiąc, to swego rodzaju zakłady na konkretnej parze walutowej, w tym przypadku chodzi o euro i franka szwajcarskiego. W 2014 roku większość drobnych inwestorów "obstawiała" je przy kursie 1,20. Umocnienie euro dawało im zysk, spadek - oznaczał stratę.

Dodatkowo większość inwestorów korzystała z tzw. dźwigni finansowej. To mechanizm, który pozwala grać kwotą nawet 100 razy wyższą niż wartość realnie lokowanych na rachunku środków.

W drugi scenariusz - czyli osłabienie euro wobec franka - nikt lub prawie nikt nie wierzył. Wszak to najwyższe władze banku centralnego Szwajcarii zapewniały wcześniej, że będą bronić poziomu 1,20, by frank się nie umocnił, bo to zaszkodzi szwajcarskiej gospodarce. Można o tym przeczytać w money.pl.

Piszemy "prawie nikt", bo wśród ekonomistów pojawiły się sugestie, że znalazła się grupa inwestorów, która na niespodziewanej decyzji Banku Szwajcarii zarobiła ogromne pieniądze. Wskazał na to w rozmowie z CNBC Adam Myers, strateg walutowy z banku Credit Agricole - już w grudniu 2014 roku można było zaobserwować dziesięciokrotnie wyższy niż zwykle napływ franków do szwajcarskiej gospodarki (34 miliardy franków), co niejako zmusiło władze banku centralnego do porzucenia bronionego wcześniej kursu. I jak dodaje, 15 stycznia "rynek zaczął się poruszać jeszcze na minutę lub wcześniej przed ogłoszeniem komunikatu". - Dużo ludzi stanowiących część z tych 34 miliardów zarobiło olbrzymie pieniądze - zauważa Myers.

Gdy 15 stycznia Bank Szwajcarii ogłosił, że to koniec obrony franka, na rynku wybuchła panika i inwestorzy rzucili się do zamykania swoich pozycji. Sęk w tym, że nie znaleźli się chętni, by je "odkupić" po wskazanych cenach, a to konieczne, by mogło dojść do transakcji.

Można to porównać do rynku akcji - jeżeli inwestor chce sprzedać akcje po danej cenie, to po drugiej stronie musi znaleźć się taki, który je kupi. Gdy go nie ma, powstaje problem. W języku rynkowym mówi się w takim wypadku o braku płynności. Kurs szybko zmienia się na niekorzyść inwestora, a transakcja nie może zostać zawarta.

- To była ekstremalna sytuacja. Większość inwestorów była po niewłaściwej stronie rynku - przekonuje Jakub Stolarczyk, inspektor nadzoru w TMS Brokers. - Po jednej stronie pojawił się wysyp zleceń, a po drugiej nie było nic. Wywołało to dysproporcję w relacji popytu do podaży. Niestety, takie sytuacje są ciężkie do przewidzenia.

Z taką interpretacją wydarzeń nie zgadza się mec. Patryk Przeździecki, reprezentujący klientów, którzy stracili pieniądze 15 stycznia. - To trochę tak, jakby poszedł pan do kasyna, zaczął grać w pokera, aż tu nagle krupier mówi po skończonym rozdaniu: przepraszam, ale właśnie wypadły słabe dla kasyna karty i kasyno musi je teraz wymienić. Za chwilę rozliczymy pana grę innymi kartami - mówi money.pl mec. Przeździecki.

Co ciekawe, np. duński Saxo Bank (współpracujący z brokerami na rynku forex, w tym TMS Brokers) w wyniku zamieszania na rynku przyznał w oświadczeniu cytowanym przez "Financial Times", że gdy sytuacja płynnościowa na rynku się poprawi, wszystkie transakcje zostaną zweryfikowane i klienci muszą się liczyć z tym, że kursy, po których zostaną zawarte, zmienią się na ich niekorzyść.

Podobne tłumaczenie znalazło się w raporcie Duńskiej Komisji Nadzoru Finansowego, która badała sprawę: "W opinii Saxo Banku umowa z klientem upoważnia bank do skorygowania zgłoszonych cen rozliczeniowych, które w oczywisty sposób nie są prawidłowe i które można przypisać na przykład specjalnym warunkom rynkowym, gdzie nie ma płynności na rynku" - czytamy w raporcie.

Dalej duński urząd pisze, że ten warunek umowy ogólnie nie jest sprzeczny z regulacjami, które każą traktować klienta uczciwie. Niemniej jednak urzędnicy dodają, że ta konkretna sprawa powinna być rozpatrywana przez Duńską Izbę Skarg na Usługi Bankowe lub przez sądy.

Gra na forex nigdy nie jest ostrożna

W tym momencie kluczowa jest sprawa tzw. opcji "stop-loss" i "stop out", czyli mechanizmów, które w założeniu mają zabezpieczyć klienta przed dużymi stratami. W uproszczeniu, działają one w ten sposób, że klient mówi, przy jakim niekorzystnym dla niego kursie broker ma zamknąć "zakład" ze stratą. Inaczej mówiąc, wskazuje maksymalny, akceptowany przez siebie poziom strat. I w ten sposób żyje w przekonaniu, że jego gra jest ostrożna. Ma też poczucie, że używając dźwigni finansowej, nie wpadnie w debet.

Sytuacja z 15 stycznia wywołała jednak tak znaczący skok na rynku, że te mechanizmy nie spełniły swojego zadania i transakcje zostały zrealizowane po bardzo niekorzystnych kursach. Na tyle niekorzystnych, że klienci nie dość iż tracili wszystkie pieniądze zgromadzone na rachunkach, to ci, którzy korzystali ze wspomnianych dźwigni, dodatkowo wpadali w długi. A te ktoś musi spłacić. Stąd późniejsze wezwania do zapłaty, bo brokerzy - którzy sami muszą spłacić je np. wobec międzynarodowych instytucji finansowych - niechętnie biorą straty na siebie.

By to lepiej zrozumieć, znów można pokusić się o porównanie do rynku akcji. Załóżmy na przykład, że mamy papiery spółki kosztujące obecnie 20 złotych za sztukę. Nie chcemy stracić więcej niż 1 złoty na akcji, więc zakładamy "stop-loss" na poziomie 19 złotych. Gdy jednak następuje otwarcie giełdy, kurs może już na początku wynieść 18 złotych i wówczas akcje zostaną sprzedane właśnie po tej cenie. Brokerzy taką sytuację nazywają "luką cenową".

- Tu mieliśmy do czynienia z dokładnie taką sytuacją. Zasady rynku oraz nasz regulamin wyraźnie przewiduje sytuację nakazującą realizować zlecenia po możliwie najlepszej cenie i dokładnie tak zrobiliśmy. Problem w tym, że ta cena była mniej korzystna dla klienta niż to, co wskazywał "stop-loss". W zleceniu "stop-loss" klient wskazuje jednak sam moment aktywacji zlecenia, a nie cenę, po której ma ono być obligatoryjnie wykonane. Po aktywacji zlecenia wysyłane jest ono na rynek w trybie "po każdej cenie" - przekonuje Jakub Stolarczyk z TMS Brokers.

Jak zareagowała KNF? I kto naprawdę wygrywa na foreksie - więcej na drugiej stronie

Trzy minuty, które przyniosły gigantyczne straty

W rozmowie z money.pl przedstawiciel Komisji Nadzoru Finansowego przyznaje, że nadzorca polskiego rynku zna sprawę, bo do urzędu wpływały skargi od klientów. "Tam, gdzie skargi były zasadne, zwracaliśmy się do nadzorowanych podmiotów z żądaniem wyjaśnień. O szczegółach jednak informować nie możemy, ponieważ są to sprawy, które bezpośrednio dotyczą obu stron umowy” - czytamy w oświadczeniu przesłanym money.pl przez KNF.

Przedstawiciele domów maklerskich, z którymi rozmawialiśmy, jednoznacznie podkreślają, że w transakcjach na rynku walutowym klient bierze całe ryzyko na siebie i wszystkie zapisy, które o tym mówią, są w regulaminach. Dodatkowo przed podpisaniem umowy klient dostaje również do podpisu dokumenty mówiące o tym, że jest świadomy podejmowanego ryzyka.

Tutaj jednak miała miejsce sytuacja ekstremalna i - co ciekawe - nawet sami brokerzy różnie na nią reagowali. - XTB umorzyło debety wszystkim klientom, którzy stracili na styczniowej sytuacji z frankiem szwajcarskim - mówi money.pl Cezary Andrzejczyk z biura prasowego domu maklerskiego XTB. - Już kilka miesięcy przed styczniową decyzją Banku Szwajcarii zwiększyliśmy wymagania depozytowe na tych instrumentach, co w dużym stopniu ograniczyło potencjalne straty klientów.

Jakub Stolarczyk z TMS Brokers przekonuje z kolei, że z większością klientów firma doszła do porozumienia i np. rozłożyła im możliwość spłaty debetów na raty lub umorzyła część powstałego debetu. - Nieliczne sprawy sądowe to dla firmy ostateczność. Środek ten jest stosowany tylko względem klientów, z którymi spółka nie mogła się porozumieć - zaznacza Stolarczyk.

- Sprawa jest bardzo ciekawa i jeżeli klienci nie doszli do porozumienia z brokerem, to zapowiadają się długie procesy. Zakładam, że regulamin - posługując się trudnym do zrozumienia prawniczym żargonem - przenosi całe ryzyko na klienta. Pozostaje jednak pytanie, czy w tak ekstremalnych sytuacjach ryzyko inwestycyjne nie powinno być bardziej równomiernie rozłożone. Wiele zależy od okoliczności konkretnego przypadku, ale chyba trudno wyobrazić sobie lepszy przykład sytuacji, gdy ochrona inwestora indywidualnego byłaby bardziej pożądana - mówi money.pl mec. Wojciech Chabasiewicz, specjalizujący się w tematyce związanej z rynkiem kapitałowym.

W podobnym tonie wypowiada się znający sprawę mec. Rafał Wojciechowski z kancelarii prawniczej Sadkowski i Wspólnicy: - Chodzi tu szczególnie o czas pomiędzy godziną 10:30 do 10:33:39, gdy domy maklerskie i instytucje finansowe miały największy problem z płynnością. Powstaje pytanie, czy brokerzy słusznie przerzucili skutki opóźnienia w rozliczeniu transakcji spowodowane brakiem płynności na klientów, czy też sami powinni ponieść za to odpowiedzialność.

Chcesz grać na forex? Raczej stracisz

Trudno oszacować, ilu Polaków gra na rynku forex. Nieoficjalne informacje wskazują, że chodzi o kilkadziesiąt tysięcy osób. Gra z roku na rok staje się coraz popularniejsza, bo wiele firm obecnych na rynku walutowym kusi ludzi wizją ponadprzeciętnych zysków.

Ale trzeba pamiętać o tym, że rynek forex jest niezwykle ryzykowny. Wielu klientów, którzy chcą na nim inwestować, może nawet nie zdawać sobie z tego sprawy. Wystarczy przypomnieć wyniki badania przeprowadzonego przez KNF, które pokazało, że ponad 80 procent osób grających na forex ponosi straty. A badanie dotyczyło tylko krajowych biur maklerskich. Tymczasem coraz popularniejsze w Polsce są również zagraniczne platformy transakcyjne, które nie podlegają polskiemu nadzorowi, a tam wartość dźwigni może być nawet kilkaset razy większa od inwestowanej sumy pieniędzy.

Dla porównania, o swoje - bardziej szczegółowe od polskiego - badanie rynku forex pokusili się też Francuzi. Z informacji opublikowanej przez tamtejszy nadzór finansowy AMF można dowiedzieć się, że w ciągu czterech lat badania aż 89 procent inwestorów poniosło straty. Przeciętna strata pojedynczej osoby przekroczyła 10 tysięcy euro. W sumie ponad 13 tysięcy klientów straciło ponad 175 milionów euro! Z kolei około 1,5 tysiąca klientów zarobiło w tym czasie w sumie ponad 13 milionów euro.

Co więcej, na rynkach zagranicznych sytuacja z frankiem z 15 stycznia spowodowała, że niektórzy brokerzy wpadli w poważne kłopoty finansowe i zniknęli z rynku. Tak było m.in. w przypadku firm Boston Prime oraz BT Prime. Jak donosił portal "Finance Magnates", w e-mailu do swoich klientów jako powód swojej niewypłacalności firma podała to, że niektórzy klienci odmówili spłaty debetów powstałych w wyniku zamieszania na rynku z 15 stycznia.

forex
giełda
wiadomości
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)