Premier Mateusz Morawiecki ma jeszcze w rękawie jeden mikro program. I będzie go mógł ogłosić tuż przed jesiennymi wyborami parlamentarnymi. Mógłby się nazywać "Pensja 50+".
Jak wynika z informacji money.pl, Prawo i Sprawiedliwość wciąż rozważa podniesienie pensji minimalnej do poziomu 2,5 tys. zł.
- Propozycja Rady Ministrów to bezpieczna opcja, standardowo wyższa niż postulat przedsiębiorców i niższa niż wymagania związków zawodowych. Premier Mateusz Morawiecki wciąż może dorzucić do puli 50 zł więcej. Były już o tym wstępne rozmowy. Wszystko rozstrzygnie się jednak jesienią - mówi money.pl urzędnik z Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej.
O 700 złotych wzrosła płaca minimalna od kiedy rządzi PiS - pochwalił się we wtorek premier, nazywając tę podwyżkę "700+". - To projekt, którego nie zapowiadaliśmy, a z którego jesteśmy dumni - dodał. Po zmianie mógłby mówić nawet o "750+".
We wtorek Rada Ministrów przyjęła propozycję Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej dotyczącą podniesienia płacy minimalnej. Od 1 stycznia 2020 roku Polacy będą zarabiać według tej propozycji minimum 2450 zł brutto. Obecnie wynagrodzenie minimalne wynosi 2250 zł brutto.
Propozycja zostanie teraz przedstawiona Radzie Dialogu Społecznego, w której będą ją opiniować jeszcze pracodawcy i związkowcy. I już jest pewne, że zgody w RDS raczej nie będzie. Organizacje pracodawców proponują, by w 2020 roku pensja minimalna wynosiła 2387 zł brutto. Strona związkowa z kolei przekonuje, że pensja minimalna powinna wynieść dokładnie 2520 zł. Różnica - 133 zł.
Tradycja PiS
Jak wynika z naszych informacji, propozycja 2450 zł będzie jeszcze raz analizowana podczas ustalania budżetu państwa. Jak wynika z informacji money.pl, PiS nie wyklucza, że będzie jednak wynosiła 2,5 tys. zł. Nie byłoby to niczym zaskakującym. Prawo i Sprawiedliwość co roku w czerwcu proponuje inną pensję minimalną niż ostatecznie ustala jesienią.
I tak w czerwcu 2017 roku rząd proponował, by pensja minimalna od 1 stycznia 2018 roku wynosiła 2080 zł. W listopadzie przyjął z kolei, że będzie to… 2,1 tys. zł, czyli o 20 zł więcej. W czerwcu 2018 roku PiS proponował, by pensja minimalna od 1 stycznia 2019 roku wynosiła 2220 zł. Tymczasem jesienią było już pewne, że pensja minimalna w tym roku będzie wynosić 2250 zł. Różnica? 30 zł.
Do tej pory PiS tylko raz nie zmienił w kwestii pensji minimalnej zdania. W czerwcu 2016 roku rząd Beaty Szydło zaproponował, by było to równe 2 tys. zł. I ostatecznie ta propozycja się utrzymała.
Procedura ustalania pensji minimalnej jest prosta. Zaczyna Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Następnie resort składa propozycję Radzie Ministrów, która omawia ją na posiedzeniu rządu. Potem zajmuje się nią Rada Dialogu Społecznego, która powinna zajać stanowisko do połowy lipca, o ile je ustali. Jeśli tego nie zrobi, rząd do 15 września sam ustala ostateczną wysokość minimalnego wynagrodzenia. Nie może ono być jednak niższe od pierwszej propozycji przyjętej przez Radę Ministrów.
Pół tysiąca więcej w portfelu
Co zmiana 50 zł oznacza dla Polaków? Obecna propozycja Prawa i Sprawiedliwości, czyli 2450 zł brutto, to 1773 zł "na rękę". Gdyby pensja minimalna zamknęła się na poziomie 2500 zł, to na rękę pracujący dostawaliby już 1808 zł. To 175 zł więcej niż w tej chwili. I jednocześnie to 35 zł więcej niż wynosi oficjalna propozycja PiS. W ciągu roku różnica pomiędzy dwiema opcjami PiS rośnie do 420 zł w portfelu.
Gdyby rząd zdecydował się na opcję proponowaną przez związki zawodowe, to zysk byłby jeszcze większy. 2520 zł brutto to 1822 zł netto.
Warto pamiętać, że wyższa pensja minimalna to wyższe wpływy do budżetu z tytułu podatków i składek. Jak szacowaliśmy w money.pl, podniesienie pensji minimalnej o 200 zł to dla budżetu państwa zysk około 2,3 mld zł.
To, co cieszy pracowników i rząd, niekoniecznie ucieszy pracodawców. Za wyższą pensję minimalną będą musieli zapłacić więcej. 2450 zł pensji brutto to dla pracodawcy koszt w wysokości 2954 zł. Pracownik z pensją minimalną wynoszącą 2500 zł kosztowałby już 3015 zł, czyli 60 zł miesięcznie więcej. W sumie wszyscy pracodawcy w Polsce na takiej zmianie musieliby wyłożyć dodatkowy miliard złotych na stół. Zamiast 4,5 mld, zapłaciliby o 5 mld zł więcej niż dziś.