Rosja wpadła w imadło Trumpa. Faktyczny cios może dopiero nadejść
Rosja się tego nie spodziewała. Nakładając nowe cła na niemal cały świat, Stany Zjednoczone oszczędziły Rosję. Nieoczekiwanie jednak imadło Trumpa zgniata również gospodarkę Rosji. Jak twierdzą eksperci, Moskwa nie była celem, ale szybko może się to zmienić.
Rozkołysana przez wojnę celną Donalda Trumpa globalna ekonomia przynosi Moskwie surową i niezamierzoną karę - oceniają rosyjskie dzienniki. Polityka republikańskiego prezydenta początkowo postrzegana była jako szansa dla Rosji, bo Putin liczył na złagodzenie sankcji. Ostatnio okazało się dodatkowo, że Rosję ominęły nawet dodatkowe obciążenia celne.
Wprawione w ruch żarna zgniatają gospodarkę
Jednak Moskwa i tak odczuwa skutki chaosu na rynkach, jaki zapanował po ogłoszeniu ceł, a potem ich wstrzymaniu na 90 dni (za wyjątkiem Chin). Gwałtowny spadek cen ropy i wartości rubla uderzają bezpośrednio w budżet Rosji. Szefowa Banku Centralnego Rosji już we wtorek ostrzegała, że spadające ceny ropy naftowej na świecie mogą poważnie nadwyrężyć finanse publiczne kraju. - Wojny handlowe zwykle prowadzą do spadku globalnego handlu i... być może spadku popytu na nasze zasoby energetyczne – niechętnie przyznała Elwira Nabiullina, cytowana przez serwis The Moscow Times.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Znany miliarder bez cenzury o analitykach biznesowych. "Niewiele w życiu widzieli"
Mimo że w środę wieczorem Donald Trump zawiesił na 90 dni cła wobec większości krajów, to wzmocnił taryfy na Chiny. W efekcie kurs ropy naftowej zareagował tylko niewielkimi wzrostami do poziomu niewiele ponad 63 dol. za baryłkę ropy Brent.
Rosja była jednak wypadkową działań Trumpa, nie była celem ani kierunkiem. Te działania wydają się przede wszystkim wymierzone w Chiny - ocenia Tymon Pastucha, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
Mimo że niezamierzony, to efekt jest poważny. Rosyjska agencja TASS podała, że w środę cena ropy Urals, kluczowej mieszanki eksportowej Rosji, spadła nieco poniżej 50 dol. za baryłkę. To znacznie poniżej tego, czego Kreml potrzebuje, aby zrównoważyć budżet.
- Gospodarka Rosji odczuwa coraz większą presję. Jak wynika z ostatnich danych budżetowych za pierwsze trzy miesiące tego roku, przychody z ropy i gazu w ujęciu kwartalnym spadły o 9,8 proc. w porównaniu do analogicznego okresu ubiegłego roku. Gdyby porównać dane z marca tego roku do marca 2024 r., to do rosyjskiego budżetu trafia o 18 proc. mniej dochodów z ropy i gazu. To odbija się na kondycji Rosji, gdzie sektor naftowy i gazowy wciąż odgrywa bardzo ważną rolę. Dziś wpływy podatkowe z ropy i gazu stanowią około 30 proc. budżetu. Co istotne, wydatki zbrojeniowe Rosji również stanowią około 30 proc. budżetu - zaznacza analityk PISM.
Rosja się nie tego spodziewała
- Rosyjski bank centralny przewidywał, że w średnim okresie dojdzie do spadków cen, ale nie spodziewano się, że będzie on tak głęboki - podkreśla Pastucha. Jak zaznacza, według założeń budżetowych na 2025 r. cena baryłki miała wynosić średnio 69 dol. Tymczasem w marcu ropa była już o 11 dol. poniżej tego poziomu, a dziś - o 20 dol.
Rosyjski Urals wycenia się w ostatnich dniach na ok. 50 dol. To bardzo zła informacja dla Rosji. Jeśli trend się utrzyma, a wszystko wskazuje na to, że tak się stanie, sytuacja budżetowa będzie się pogarszać. Import rosyjskiej ropy spadnie. Szczególnie sytuacja w Chinach, które są największym importerem, może powodować zmniejszone zakupy rosyjskich surowców. Również Indie, pod naciskiem USA, szukają innych dostawców niż Rosja - ocenia analityk PISM.
To doprowadziło do gwałtownego spadku wartości rosyjskich akcji i wywiera presję na rubla. "Gospodarka rosyjska zaczyna się rozpadać" - pisze The Moscow Times. Giełda w Moskwie w poniedziałek otworzyła się na czerwono. Zaliczyła zniżki o kolejne 2 proc., notując drugi tydzień strat z rzędu. Była to najdłuższa seria spadków od czasu niewypłacalności Rosji w 1998 r. Od środy giełda idzie jednak w górę, ale wciąż daleko jej do poziomu choćby z marca tego roku.
- Skutki widać nie tylko makroekonomiczne. Cierpią również rosyjskie firmy, w tym Gazprom, a jeszcze bardziej naftowe spółki oraz węglowe. Widać pierwsze poważne efekty sankcji, również tych ostatnich, nałożonych 10 stycznia przez administracje USA. Skutek rynkowy wynikający z ostatnich decyzji Donalda Trumpa nakłada się na skutki polityki sankcyjnej - podkreśla Tymon Pastucha.
Topią się nadzieje Putina
Ostanie tygodnie dawały Władimirowi Putinowi wszelkie argumenty, że mocne karty są po jego stronie. Zaczynając od zmiany optyki Waszyngtonu wobec Ukrainy, poprzez konfrontacyjną i krytyczną politykę Trumpa wobec Europy i partnerów, aż po sugestie płynące z Białego Domu o możliwości złagodzenia sankcji i daleko idące ustępstwa.
Jednocześnie Rosja nie wstrzymała ani nawet nie ograniczyła działań wojennych. Jak wyjaśnia w rozmowie z money.pl prof. Władimir Ponomariow, rosyjski opozycjonista, ekspert Instytutu Bezpieczeństwa i Rozwoju Międzynarodowego, Rosja ma obecnie przewagę na froncie, dlatego nie widzi potrzeby zawieszenia broni, bo to wstrzymałoby dynamikę jej ofensywy. - Zresztą Putin nie jest gorącym zwolennikiem jakichkolwiek rozejmów. On potrzebuje kapitulacji Ukrainy - zaznacza.
W Waszyngtonie jednak rośnie zniecierpliwienie brakiem postępów w negocjacjach z Rosją. Na początku tego tygodnia prezydent USA Donald Trump zaostrzył retorykę wobec Rosji. W poniedziałek powiedział dziennikarzom, że nie podoba mu się to, że Rosjanie "bombardują jak szaleni" Ukrainę.
Czy Putin zwodzi Trumpa? Nie jestem pewien. Nie lekceważyłbym Trumpa, to doświadczony polityk. Nie chodzi o to, że Putin zamydla mu oczy. Sprawa rozejmu jest trudna - twierdzi prof. Ponomariow.
Z drugiej strony, jak mówi rosyjski opozycjonista, zakończenie wojny odsłoni liczne problemy gospodarcze Rosji. - Co zrobić z rozkręconym przemysłem zbrojeniowym, z armią? Z puntu widzenia gospodarki zwiększanie produkcji militarnej nie jest korzystne, w perspektywie zmniejsza moc gospodarczą kraju. Niełatwo będzie tę produkcję przestawić na eksport. Niewykorzystany sprzęt trudno jest sprzedać - podkreśla nasz rozmówca.
Cios może dopiero nadejść
Jak przekonuje Tymon Pastucha, Donald Trump i jego otoczenie "muszą posmakować tego, czym jest Rosja". - Coraz więcej wskazuje na to, że Trump może zaraz stracić cierpliwość i spełnić groźby - ocenia.
Glen Howard, prezes think tanku Saratoga Foundation, uważa, że w Białym Domu do głosu dochodzą "jastrzębie" - krytyczni wobec Rosji doradcy prezydenta (doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Michael Waltz, sekretarz stanu Marco Rubio, sekretarz obrony Pete Hegseth i specjalny wysłannik USA ds. Ukrainy i Rosji Keith Kellogg). A nad Rosją zbierają się czarne chmury. Trump już zagroził Rosji nowymi sankcjami gospodarczymi.
- Pojawiają się informacje, że Trump jest zdenerwowany tym, że Rosja nie wyraża gotowości na wstrzymanie walk w Ukrainie. W USA przygotowywane są różne ustawy, które mają zwiększyć nacisk sankcyjny na Rosję, głównie na ropę i gaz, poprzez wprowadzenie ceł dla handlowych partnerów, którzy mimo sankcji, kupują ropę w Rosji - zaznacza Władimir Ponomariow.
Według ekspertów na amerykańskim celowniku znajdzie się rosyjska "flota cieni" na Bałtyku. Uderzając w ciągłość eksportu rosyjskich surowców oraz wprowadzając twarde sankcje gospodarcze, USA mogą jeszcze pogorszyć sytuację Rosji, pchając ją w otchłań recesji.
Można oczekiwać, że Trump zrobi kolejny krok i będzie to większe uderzenie w Rosję, jeśli nie dojdzie do postępu w rozmowach pokojowych. Już wcześniej sugerował, że będzie nakładał wysokie cła na importerów rosyjskiej ropy. Pytanie, na ile będzie to zmiana taktyczna, a na ile ruch strategiczny - podkreśla Tymon Pastucha.
Według analityka PISM w interesie amerykańskiej branży wydobywczej jest organicznie rosyjskiego eksportu gazu i ropy. - Obniżenie podaży rosyjskich surowców będzie prowadzić do wzrostu cen ropy, na czym ostatecznie zyskają amerykańskie koncerny wydobywcze - dodaje.
Rozchwiany rynek naftowy uderza jednak również w innych producentów. Także tych, których Trump uważa za bliskich sojuszników. Według analityków Goldman Sachs spadek cen ropy może mieć poważne konsekwencje dla finansów Arabii Saudyjskiej i jej ambitnych planów gospodarczych. Według ich wyliczeń deficyt budżetowy królestwa prawdopodobnie wzrośnie w tym roku do 67 mld dol.
Przemysław Ciszak, dziennikarz money.pl