Polska czempionem, ale ta pozycja jest zagrożona. "Trzeba działać" [OPINIA]
Jest całkiem możliwe, że wkrótce przeskoczymy kolejne gospodarki, a za pół dekady zbliżymy się do europejskich czempionów zamożności. Jeśli jednak jako państwo prześpimy pewne trendy, "złoty wiek" zmieni się w erę stagnacji - pisze w opinii dla money.pl dziennikarz Kamil Fejfer.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Polska przeżywa obecnie najlepszy moment w swojej historii. Możliwe, że za pół dekady zbliżymy się do europejskich czempionów zamożności. Jeśli jednak jako państwo prześpimy pewne trendy, to złoty wiek zmieni się w erę stagnacji. Co najbardziej nam zagraża?
Polska w globalnych rankingach zamożności
Zacznijmy od szerszego kontekstu. Według danych Banku Światowego z 2023 r. (najświeższe dane) pod względem PKB jesteśmy 21. gospodarką globu. Wyprzedzamy m.in. Szwecję, Belgię, Irlandię, Austrię czy Norwegię.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Największa konkurencja dla Chorwacji. "Pnie się w rankingach"
Nie znaczy to, że jesteśmy zamożniejsi niż Norwedzy czy Belgowie. Ważne jest bowiem PKB na głowę z uwzględnieniem różnic w cenach między poszczególnymi państwami. I tu plasujemy się w okolicach 40. miejsca na świecie.
Ale wspomniany Bank Światowy uważa Polskę za kraj o "wysokim dochodzie". Na początku lat 90. startowaliśmy z poziomu "średnio niskiego". Przez 30 lat awansowaliśmy o dwie kategorie.
Obecnie PKB na głowę z poprawką na siłę nabywczą Polski wynosi około 46 tys. dolarów międzynarodowych (to sztuczna waluta, której zadaniem jest korygowanie dochodu o różnicę w sile nabywczej). Analiza Międzynarodowego Funduszu Walutowego wskazuje, że w 2030 roku nasze PKB wzrośnie do 55 tys. dolarów - zauważa Radosław Ditrich w forsal.pl. Oznacza to, że w rankingu najzamożniejszych gospodarek świata wyprzedzimy Izrael, Nową Zelandię, Hiszpanię i Japonię.
Mało tego, za pięć lat znajdziemy się blisko takich gospodarek jak:
- Wielka Brytania (prognozowane PKB per capita - 57 tys. dolarów międzynarodowych),
- Włochy (56,4 tys.),
- Francja (niecały 59 tys.),
- Kanada (niecałe 60 tys.).
Ditrich podkreśla, że w latach 1995-2024 PKB per capita z korektą na siłę nabywczą wzrósł w Polsce niemal o 320 proc.
PKB jest jednak często krytykowany jako niewłaściwa miara ekonomicznej pomyślności. Niektórzy mówią wręcz o "fetyszu PKB", wskazując, że są znacznie lepsze wskaźniki opisujące dobrobyt.
Przydatną miarą jest np. Better Life Index (BLI) tworzony przez OECD (na podstawie takich danych jak: dochód, dostępność mieszkań, jakość edukacji czy ochrony zdrowia). Wszystkie kraje z najwyższych miejsc w rankingach jakości życia to jednocześnie kraje o najwyższym PKB na świecie.
Nawet niezbyt mądrze - pod względem polityki społecznej - zarządzane Stany Zjednoczone mają o wiele lepsze parametry dotyczące np. ubóstwa czy dostępu do usług niż najlepiej zarządzane kraje o "średnio-niskim dochodzie".
Polski "złoty wiek"?
Wróćmy do Polski. Wiele osób uważa, że mamy obecnie do czynienia ze "złotym wiekiem" naszego kraju. Postęp ekonomiczny i społeczny dziejący się przez ostatnie dekady jest niezaprzeczalny. Choć niezaprzeczalne jest również, że transformacja mogłaby być przeprowadzona mądrzej, z większym poszanowaniem dla praw socjalnych osób biedniejszych.
Jednak już dzisiaj na horyzoncie migocze kilka problemów.
Jednym z motorów napędowych rozwoju Polski w ostatnich dwóch dekadach jest przystąpienie do Unii Europejskiej. Pierwsze lata po akcesji oddziaływały na nasze społeczeństwo dwutorowo.
Po pierwsze, właśnie wtedy ponad milion głównie młodych Polaków udało się na tzw. zmywak. Szczyt bezrobocia w Polsce przypadł na 2003 rok. Wtedy bez pracy pozostawało ponad 20 proc. naszych obywateli. Później wskaźnik ten zaczął gwałtownie spadać - aż do 2008 roku - osiągając wartości poniżej 9 proc. Obecnie stopa bezrobocia rejestrowanego wynosi około 5 proc.
'Wyssanie' ponad miliona pracowników przełożyło się nie tylko na spadek bezrobocia, ale również na presję płacową, dzięki czemu zarobki Polaków mogły rosnąć.
Przełomowy 2004 rok
Druga kwestia to oczywiście ogromne pieniądze, które płynęły do nas z UE. Rozwój był niejako niezależny od tego, kto rządził. Z podobnymi trendami mieliśmy do czynienia w całym naszym regionie Europy.
To, jaki wpływ wskazane wyżej procesy miały na subiektywne postrzeganie dobrobytu przez Polaków, widać w badaniach CBOS. Organizacja od lata zadaje respondentom pytanie o to, czy żyje im się "skromnie", "średnio", czy "dobrze ".
Od początku lat 90. do roku 2004 odsetek osób, które twierdziły, że żyje im się "dobrze" był niski i stabilny (ok. 3-8 proc.). Podobnie stabilny, ale wysoki był proc. respondentów, którzy uważali, że żyje im się "bardzo biednie lub skromnie" (40-50 proc.).
Wszystko zmieniło się z rokiem 2004, czyli momentem przystąpienia do UE. Właśnie wtedy zauważalnie zaczął spadać osób żyjących skromnie, a rosnąć procent uważających, że żyje im się dobrze.
Ryzyko nr 1: duszący gospodarkę brak rąk do pracy
Polska jest jednym z najszybciej starzejących się społeczeństw w Europie. Wynika to z niskiego - od dekad - współczynnika dzietności. Od mniej więcej dekady również więcej osób z polskiego rynku pracy znika, przechodząc na emeryturę, niż na niego wchodzi.
M.in. stąd też bierze się jedna z najniższych nie tylko w Europie, ale również na świecie stóp bezrobocia - nie wynika ona z przemyślanych polityk, tylko z demografii. Niedobór pracowników generuje również presję płacową - pracodawca coraz rzadziej może powiedzieć "mam pięciu na twoje miejsce".
W ostatnich latach część zjawiska była mitygowana przez napływ migrantów. To jednak nie będzie trwało wiecznie - zarówno z uwagi na wyporność naszego systemu, coraz mniejszą otwartość polskiego społeczeństwa, jak i fakt, że bliskie kulturowo nam narody zostaną wkrótce z młodych pracowników wydrenowane.
Według GUS w 2022 roku w Polsce było około 22 miliony osób w wieku produkcyjnym. W 2040 będzie ich 2-3 miliony mniej. Za kilkanaście lat jednym z problemów gospodarczych może być po prostu duszący naszą gospodarkę brak rąk do pracy. Nie oznacza to oczywiście spadku PKB, ale ograniczenie wzrostu - w porównaniu do scenariusza, gdyby pracownicy byli dostępni - już tak.
Do tego społeczeństwo starsze traci tzw. premię demograficzną w tworzeniu dobrobytu. Starsze osoby są mniej wydajne w pracy i mniej innowacyjne. Państwo, w którym sporą część stanowią seniorzy musi przekierowywać więcej pieniędzy na usługi opiekuńcze i medyczne. Nie zostaną one wydane np. na badania i rozwój.
Ryzyko nr 2: infrastruktura w końcu zacznie się sypać
Ważnym tematem w debacie publicznej 15 lat temu temu była sprawa autostrad i dróg ekspresowych. Dzisiaj już nikt o tym nie mówi, bo te problemy zostały - m.in. dzięki pieniądzom z UE - w zasadzie rozwiązane.
Obecnie w Polsce jest około 2 tys. km autostrad i 3,3 tys. km ekspresówek. Przez całe lata 90. - aż do roku 2003 - łączna liczba autostrad nie przekraczała 500 km. Większość z nich została wybudowana w latach 2005-2016. Według GDDKiA trwałość obecnie budowanych autostrad i ekspresówek wynosi około 30 lat.
Jak nietrudno policzyć, infrastruktura zacznie nam się sypać za około dekadę - dwie. Wtedy, kiedy uderzy w nas kryzys demograficzny i kiedy już niemal z pewnością będziemy płatnikiem netto europejskiej wspólnoty.
Co powinna zrobić Polska?
W "skrzynce narzędziowej" mamy sporo zasobów, które możemy mądrze wykorzystać, by skorygować obecny kurs.
- Musimy promować wyższą edukację, zwłaszcza wśród mężczyzn - obecnie wśród osób w wieku 25-34 lata wyższym wykształceniem może się pochwalić 50 proc. kobiet i zaledwie 30 proc. mężczyzn. Lepiej wykształcone społeczeństwo to bardziej wydajna gospodarka.
- Możemy aktywizować zawodowo osoby, które z różnych powodów nie pracują.
- Powinniśmy stawiać na integrację migrantów i przygotowywać grunt pod kolejne setki tysięcy osób, które będą potrzebne naszej gospodarce.
- Powinniśmy stawiać na badania i rozwój, bo już zerwaliśmy wszystkie nisko rosnące owoce wzrostu gospodarczego. Częścią tego powinno być również wyciąganie talentów z każdego miejsca gdzie się da, a to wymaga wzmocnienia jakości edukacji szkolnej, również tej w mniejszych miejscowościach.
- Jeżeli chcemy budować huby technologiczno-innowacyjne, musimy myśleć również o dostępnych mieszkaniach dla młodych ludzi bez dużego kapitału ekonomicznego.
Choć na horyzoncie widać już problemy, wciąż możemy działać. Ale to, co nadchodzi, będzie wymagało działań w oparciu o dane i analizy. W wielu obszarach już widać "świecącą się rezerwę". Potrzebne jest nam nowe podejście, żeby nie zatrzymać się w szczerym polu.
Autorem jest Kamil Fejfer, dziennikarz piszący o ekonomii, gospodarce i kulturze, współtwórca podcastu i kanału na YouTube "Ekonomia i cała reszta"