Kredyty wkrótce mogą być jeszcze droższe. Banki wskazują powody
Nawet kredyty o stałym oprocentowaniu nie są dziś tańszą alternatywą – ich zabezpieczenia są kosztowne, a oferta zwykle ogranicza się do pięcioletniego okresu. Ale to tylko część problemu – mówi w wywiadzie dla money.pl Agnieszka Wachnicka, wiceprezeska Związku Banków Polskich.
Karolina Wysota, money.pl: Nowy prezydent, Karol Nawrocki, w 2028 roku wskaże kandydata na prezesa NBP. Choć to odległa perspektywa, sektor finansowy już dziś analizuje możliwe scenariusze. Skąd ten niepokój?
Agnieszka Wachnicka, wiceprezeska Związków Banków Polskich: Nie nazwałabym tego niepokojem. Po każdych wyborach naturalne jest analizowanie różnych wariantów i ich potencjalnych konsekwencji dla rynku. Wybór prezesa NBP ma ogromne znaczenie – to on przewodniczy Komitetowi Stabilności Finansowej, który monitoruje zagrożenia systemowe i rekomenduje działania. Skład Komitetu, a zwłaszcza osoba szefa NBP ma bezpośredni wpływ na bezpieczeństwo sektora finansowego.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Polska marka YES: Jak powstało złote imperium? Maria Kwiatkiewicz w Biznes Klasie
NBP to jedno. Ale czy sektor nie obawia się też innych skutków zmiany w Pałacu Prezydenckim?
Prezydent ma realny wpływ na proces legislacyjny: może podpisywać ustawy, zawetować je lub kierować do Trybunału Konstytucyjnego. Jeśli zabraknie współpracy z rządem, grozi nam legislacyjny klincz. To mogłoby spowolnić prace nad projektami kluczowymi dla rozwoju gospodarki i sektora finansowego. W tym kontekście pewien niepokój wydaje się uzasadniony.
Na jakich zmianach w prawie najbardziej zależy dziś bankom?
Na deregulacji, ale takiej, która będzie przemyślana i równa dla wszystkich uczestników rynku. Dotyczy to zarówno przepisów krajowych, jak i unijnych. Dobrym przykładem jest projekt Omnibus. Jego celem jest ograniczenie biurokracji i obowiązków raportowych dla firm – ale nie dla banków.
A to problem?
Tak, ponieważ banki nadal będą musiały pozyskiwać dane, których klienci nie będą mieli obowiązku gromadzić. W efekcie, wykonując obowiązki wynikające z przepisów, to my będziemy postrzegani jako ci, którzy wymagają zbyt wiele. To psuje relację z klientem i przerzuca odpowiedzialność za regulacje na instytucje finansowe.
Na przykład?
Chociażby dane ESG. Banki mają obowiązek wykazać, jaka część ich aktywów wspiera zieloną transformację. Do tego potrzebne są informacje od klientów, np. o zużyciu energii. Jeśli klient nie ma obowiązku ich gromadzenia, a bank musi je pozyskać, rodzi to napięcia. Klienci bywają sfrustrowani, choć to nie bank, a regulator narzuca te wymogi. Dlatego apelujemy: jeśli planujemy uproszczenia w raportowaniu, powinny one obejmować cały łańcuch – od instytucji po klienta.
A podatek bankowy? Trwają negocjacje z rządem.
Nie postulujemy jego likwidacji, ale zmianę podstawy opodatkowania. Dziś danina naliczana jest od aktywów, co oznacza, że im więcej bank udziela kredytów, tym więcej musi zapłacić. Trudno się dziwić, że w takiej sytuacji banki chętniej angażują środki w obligacje skarbowe – są one zwolnione z podatku, dają przyzwoity zwrot i mają zerową wagę ryzyka, więc nie obciążają kapitałów.
Banki powinny finansować gospodarkę, a nie grać w obligacje.
Tymczasem dziś obligacje stanowią większą część aktywów banków niż kredyty. A to inwestycje – zwłaszcza prywatne – są najbardziej potrzebne gospodarce. Problem w tym, że struktura inwestycji w Polsce jest odwrotna niż powinna: dominują wydatki publiczne, a inwestycje prywatne pozostają na relatywnie niskim poziomie. Musimy stymulować inwestycje, m.in. ułatwiając dostęp do kredytów, a nie karząc banki za finansowanie realnej gospodarki.
Proponujecie: podatek od pasywów. Czyli nie od kredytów, a od oszczędności. Co to zmieni?
Chcemy, by podstawą opodatkowania były pasywa, ale z wyłączeniem depozytów gwarantowanych, czyli oszczędności zwykłych ludzi. Podatek obejmowałby głównie środki firm, co mogłoby zachęcić je do inwestowania, zamiast "parkowania" kapitału na rachunkach. To rozwiązanie chroniłoby akcję kredytową i mogłoby dać impuls gospodarce – impuls, którego ona dziś bardzo potrzebuje.
Czy firmom po prostu brakuje chęci, czy to banki nie chcą ich finansować?
Aż 60 proc. firm, które nie inwestują, mówi wprost: nie widzimy takiej potrzeby. To najgroźniejszy sygnał, bo jeśli brakuje ambicji rozwoju, to nawet najlepszy impuls gospodarczy nie przyniesie efektu.
W czym tkwi problem?
W nieprzewidywalności. Jeśli firma nie wie, jakie prawo będzie obowiązywać za miesiąc albo czy geopolityka znów nie wywróci wszystkiego do góry nogami, po prostu nie inwestuje. Dziś to nie brak pieniędzy jest barierą. Największą barierą jest strach.
A jeśli rząd nie posłucha w sprawie podatku bankowego?
Zróbmy chociaż absolutne minimum: wyłączmy z podatku kredyty finansujące transformację energetyczną. Dziś ten sam podatek obciąża zarówno kredyt na farmę fotowoltaiczną, jak i na kopcący piec. Co więcej – podnosi koszt finansowania (to ok. 0,54 proc. marży kredytowej) i dotyczy wyłącznie banków działających w Polsce. To stawia nasze banki w gorszej pozycji niż zagraniczną konkurencję.
Stopy procentowe – za wysoko, za nisko, w punkt?
Jeszcze nie w punkt. Nasze analizy pokazują, że wciąż jest przestrzeń do obniżek – nawet o 1 punkt procentowy. I nie jesteśmy w tym odosobnieni – podobne sygnały płyną z Rady Polityki Pieniężnej. Być może w tym roku zobaczymy jeszcze dwie obniżki. Ale nie warto się spieszyć – inflacja wciąż nie wróciła do celu. Dlatego ostrożność pozostaje najlepszą strategią.
Co z popytem na kredyty?
Firmy wracają po kredyty obrotowe – najprawdopodobniej kończą się rezerwy gotówkowe z czasów pandemii, gdy dzięki publicznemu wsparciu wiele przedsiębiorstw mogło funkcjonować bez wsparcia bankowego. Jeśli chodzi o kredyty konsumenckie, to rozwijają się stabilnie i dynamicznie. Polska znajduje się w czołówce UE pod względem ich relacji do PKB – to około 7 proc.
A kredyty hipoteczne? Jesteśmy w czołówce najdroższych.
Cena kredytów hipotecznych zależy od stóp procentowych NBP, które wciąż pozostają na wysokim poziomie. WIBOR jest z nimi silnie powiązany, a marże – przeciętne na tle innych krajów UE. Dopóki stopy nie spadną, trudno liczyć na realny spadek kosztu finansowania. Obniżki poprawią dostępność kredytów, zwiększą zdolność kredytową i pobudzą popyt, ale to będzie proces rozłożony w czasie. Nawet kredyty o stałym oprocentowaniu nie są dziś tańszą alternatywą – ich zabezpieczenia są kosztowne, a oferta zwykle ogranicza się do pięcioletniego okresu. Ale to tylko część problemu.
Kredyty będą jeszcze droższe?
Jednym z problemów jest brak odpowiednich przepisów dotyczących wcześniejszej spłaty kredytu. Obecnie każdy klient niejako dopłaca do tego, że ktoś inny spłaca swój kredyt przed terminem, ponieważ bank nie ma możliwości odzyskania kosztów zabezpieczeń. To skutek błędnego wdrożenia unijnej dyrektywy do polskiego prawa, który przekłada się na wyższy koszt finansowania dla wszystkich.
Spłacasz kredyt przed terminem, bank traci – wszyscy klienci solidarnie zrzucają się na rekompensatę w swojej marży?
Na Zachodzie klient, który wychodzi z umowy przed czasem, płaci rekompensatę. U nas bank musiałby wyliczyć koszt zabezpieczeń dla jednej konkretnej umowy – mimo że zabezpiecza cały portfel. To po prostu niewykonalne. Potrzebujemy jasnych i przejrzystych zasad wyliczania rekompensaty. Tak, by klient z góry wiedział, ile zapłaci za wcześniejszą spłatę. Gdyby takie przepisy istniały, kredyty mogłyby być tańsze.
Ale na horyzoncie rysuje się kolejny problem...
Który jeszcze bardziej wywinduje cenę kredytu?
Chodzi o wymóg Wskaźnika Finansowania Długoterminowego, by 40 proc. portfela kredytów mieszkaniowych było finansowane emisją papierów dłużnych. Problem w tym, że emisja takich instrumentów jest droższa niż oprocentowanie depozytów, z których dziś finansowane są hipoteki.
A więc kolejny czynnik podnoszący cenę kredytu. Hipoteka to "złoto" dla banku. Pytanie: czy popyt na nie się utrzyma?
To produkt strategiczny – buduje długofalową relację z klientem, często obejmując również konto, kartę i usługi dodatkowe. Marże pozostają umiarkowane, ale stopy procentowe NBP – które bezpośrednio wpływają na koszt kredytu – wciąż są wysokie. Mimo to popyt na hipoteki się utrzymuje, bo na rynku wciąż brakuje realnych alternatyw mieszkaniowych. Pytanie, czy pojawią się nowe mechanizmy wsparcia – być może w innej formie niż dotychczas.
Dopłaty do kredytu to ślepa uliczka? Co mogłyby lepiej zadziałać?
Polska i Litwa to jedyne kraje UE bez długofalowego programu mieszkaniowego. U nas dominują doraźne akcje, jak "Bezpieczny kredyt 2 proc.", które wywołują skokowy popyt i chaos. A można inaczej. W Czechach, Słowacji czy Niemczech klient oszczędza, dostaje premię od państwa i może zaciągnąć tani kredyt, np. na 2 proc. w całym okresie spłaty. Potrzebujemy przemyślanej strategii, która wesprze różne segmenty rynku.
Rząd wdraża nową dyrektywę o kredycie konsumenckim. Na czym wam najbardziej zależy?
Na zapewnieniu proporcjonalności sankcji darmowego kredytu. Dziś nawet drobna pomyłka formalna – jak literówka w adresie – może skutkować nałożeniem pełnej sankcji, a to nie tylko nieproporcjonalne, ale także niesprawiedliwe.
Poważnie? Literówka i kredyt za darmo?
Tak właśnie wygląda dziś prawo. Instytucja kredytowa może stracić całą należność tylko dlatego, że w umowie pomylono numer mieszkania albo popełniono literówkę. To nie żart – to efekt zero-jedynkowego podejścia, w którym nawet najdrobniejszy błąd formalny uruchamia pełną sankcję.
Czyli dziś system działa jak młot: jeden błąd i cały kredyt staje się darmowy. Na czym miałaby polegać ta proporcjonalność?
Przede wszystkim na ograniczeniu katalogu naruszeń skutkujących sankcją wyłącznie do tych, które realnie wpływają na sytuację ekonomiczną konsumenta. Kredyt nie powinien stawać się darmowy z powodu literówki w adresie czy błędnie wpisanej nazwy urzędu. Po drugie – potrzebne jest zróżnicowanie sankcji. Chcielibyśmy, aby sąd mógł ocenić wagę naruszenia i zdecydować, czy kredyt powinien być całkowicie, czy tylko częściowo darmowy.
Pekao chce przejąć PZU. To dobry pomysł?
To bardzo interesująca koncepcja, która może przynieść istotne korzyści całej grupie. Pekao zyskałoby około 20 mld zł dodatkowego kapitału, co pozwoliłoby zwiększyć akcję kredytową nawet o 200 mld zł. A to dziś kluczowe – sektor bankowy pilnie potrzebuje wzmocnienia kapitałowego. Obecnie banki napotykają ograniczenia wynikające z tzw. wskaźników koncentracji: nie mogą finansować więcej niż 25 proc. kapitału Tier 1 (pozyskanego z emisji akcji czy zatrzymanych zysków – przyp. red.) w jeden projekt, powiązane podmioty albo cały sektor.
Mianowicie?
Wyobraźmy sobie inwestycję na skalę elektrowni jądrowej – jej koszt to około 200 mld zł. Z naszych analiz wynika, że przy obecnych zasobach kapitałowych cały sektor bankowy – nawet działając wspólnie, w konsorcjum – byłby w stanie sfinansować zaledwie jedną czwartą takiego projektu. Dlatego budowa kapitału w sektorze bankowym to dziś kwestia strategiczna. Przed nami znacznie więcej inwestycji tej skali.
Ile wynoszą dziś kapitały banków?
Około 300 mld zł, z czego 242 mld zł stanowi kapitał Tier 1. To wciąż za mało, by bezpiecznie sfinansować największe inwestycje. Gdyby nie konieczność tworzenia rezerw na ryzyko frankowe, kapitały mogłyby sięgnąć nawet 400 mld zł. To oznacza 100 mld zł mniej dla gospodarki – i realną barierę dla rozwoju.
Velo przejmuje detal Citibanku, Erste Group wchodzi w Santander. Skoro przyciągamy inwestorów, to chyba nie jest tak źle?
Wysokie zyski i polityczna niestabilność to dziś standard w całej Europie, nie tylko w Polsce. Tym, co nas naprawdę wyróżnia, jest tempo wzrostu – jesteśmy najszybciej rozwijającą się gospodarką w UE. Mamy duży, chłonny rynek, przedsiębiorczych właścicieli firm i silną bazę klientów. To właśnie te atuty – mimo barier regulacyjnych – sprawiają, że Polska wciąż przyciąga uwagę międzynarodowych grup bankowych i inwestorów kapitałowych.
Rozmawiała Karolina Wysota, dziennikarka money.pl