- Mamy największą ilość ropy i gazu wśród wszystkich krajów na ziemi. Będziemy z nich korzystać. Ceny spadną. Zapełnimy nasze strategiczne rezerwy aż pod sam korek. I będziemy eksportować naszą energię na cały świat - mówił Donald Trump w styczniu, rozpoczynając kadencję.
Kilka dni temu napisał także: "upoważniam moją administrację do natychmiastowego rozpoczęcia produkcji energii z pięknego, czystego węgla".
Chris Wright, szef Departamentu Energii USA, jak zresztą wielu bliskich współpracowników Trumpa, jest znany ze sceptycyzmu wobec zmian klimatu oraz z entuzjazmu wobec paliw kopalnych.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Król szczelinowania, promotor kuchenek gazowych
Wright to założyciel i były dyrektor generalny Liberty Energy, firmy z sektora naftowego, specjalizującej się w szczelinowaniu hydraulicznym (frackingu, czyli wstrzykiwaniu w skały mieszanki wody, piasku i chemikaliów pod wysokim ciśnieniem, żeby szybciej wydobyć gaz lub ropę). Polityk w raporcie korporacyjnym z 2024 r. twierdził, że zmiana klimatu, choć stanowi wyzwanie, nie jest największym zagrożeniem dla ludzi, zaś większym zagrożeniem jest ubóstwo. Warto dodać, że Wright jest założycielem fundacji, która popularyzuje kuchenki gazowe w krajach rozwijających się. Liberty Energy z kolei od 2021 roku publikuje raporty ESG, w których twierdzi, że misja firmy - dostarczania niedrogich źródeł energii - jest zgodna z zasadami zrównoważonego rozwoju.
W marcu Chris Wright poinformował, że rząd Trumpa zatwierdził przedłużenie pozwolenia na wolny handel gazem ziemnym dla projektu Delfin LNG - terminala u wybrzeży Luizjany. To była już czwarta taka zgoda od czasu dojścia Trumpa do władzy.
Gubernator, który sprzyjał naftowym baronom
Wśród entuzjastów paliw kopalnych jest też Doug Burgum - szef Departamentu Zasobów Wewnętrznych USA. Departament dzierżawi też działki pod operacje wiertnicze, które obecnie odpowiadają za jedną czwartą amerykańskiego wydobycia ropy naftowej i gazu.
Doug Burgum to niegdysiejszy udziałowiec firmy Great Plains Software, którą w 2001 r. sprzedał Microsoftowi za 1,1 mld. dol., potem inwestor, a w końcu - w trakcie trwania poprzedniej kadencji Trumpa - republikański gubernator Dakoty Północnej. Wspierał rozwój przemysłu naftowego i gazowego w regionie, zwłaszcza w obszarze Bakken, gdzie są jedne z największych złóż w USA. Wsparł też budowę słynnego rurociągu Dakota Access, przeciw któremu od czasów pierwszej kadencji Trumpa trwają protesty ludności rdzennej oraz aktywistów.
Tego samego rurociągu, o którym dziś mówi się, że może zagrozić istnieniu amerykańskiego Greenpeace. Organizacja ostrzegała jeszcze przed procesem, że może zostać zmuszona do ogłoszenia upadłości, jeśli zostanie zobowiązana do zapłaty odszkodowania, które wtedy szacowano na 300 mln dol. Ostatecznie jest dwa razy większe.
Trump dostał od czołowych menadżerów z sektora naftowego 14,1 mln dol. - podliczał The Guardian w październiku 2024. Wsparcie ze strony zaledwie kilku dyrektorów firm naftowych okazało się kluczowe. Kelcy Warren przekazał prawie 6 mln dol., a Timothy Dunn, szef teksańskiej firmy naftowej CrownQuest - 5 mln dol.
Wiatraki do przeglądu
W czasie styczniowych przesłuchań w Senacie Doug Burgum mówił, że będzie dążył do maksymalizacji produkcji energii z amerykańskich gruntów i wód publicznych. Przekonywał, że to klucz do bezpieczeństwa narodowego. To odwrót od polityki Bidena, który ograniczał stopniowo odwierty i zmniejszał federalne aukcje dzierżaw - komentował wtedy Reuters. Administracja Trumpa jest na przeciwnym biegunie - chce zwiększać liczbę dzierżaw i pozwoleń na odwierty. Za to na cenzurowane trafiło OZE, co znalazło odzwierciedlenie w styczniowym memorandum administracji na nowe lub odnowione licencje, pozwolenia, dzierżawy czy pożyczki na projekty morskiej energetyki wiatrowej. Cały system ma być skontrolowany. Na początku lutego Doug Burgum zapowiedział m.in. ocenę wpływu projektów wiatrowych na przyrodę, ale też m.in. koszty związane z fragmentarycznym, uzależnionym od pogody wytwarzaniem energii elektrycznej.
Żeby oddać sprawiedliwość, wydobycie ropy w USA rosło też za administracji Bidena, osiągając w 2024 r. rekordową produkcję rzędu 13,21 mln baryłek dziennie. Agencja Informacji Energetycznej (EIA) szacuje, że w 2025 r. będzie to 13,61 mln.
Elektryfikacja po chińsku
Bardziej niezależna od zewnętrznych dostaw chciałaby być też Unia Europejska, lecz ze względu na zasoby naturalne, ale też politykę klimatyczną, nie postawi na ropę czy gaz. Jakie jest więc wyjście? Zastanawiał się nad tym ostatnio na łamach "Der Spiegel" komentator i profesor na Uniwersytecie w Hamburgu Christian Stöcker. Przypomniał, że w 2024 r. po raz pierwszy w historii w Europie wyprodukowano więcej energii elektrycznej z wody, wiatru i słońca niż ze źródeł kopalnych i podał przykład Polski, która w lecie 2024 kilkukrotnie przekroczyła próg, za którym ⅓ naszej energii elektrycznej pochodziła ze źródeł odnawialnych.
Stöcker zrobił analogię do Chin, które mają stosunkowo niewiele rezerw ropy i gazu, dlatego się elektryfikują. "Wiadomo, że Chiny rozwijają energię odnawialną szybciej niż jakikolwiek inny kraj na świecie. To samo dotyczy samochodów elektrycznych i technologii magazynowania energii. (...) według publicznie dostępnych danych, kraj ten zużył w 2024 r. mniej ropy naftowej niż w roku poprzednim" - czytamy. Również według oficjalnych danych, w Chinach w 2024 r. wygenerowano 357 gigawatów energii słonecznej i wiatrowej, co stanowi odpowiednio 45 proc. i 18 proc. wzrostu w stosunku do 2023 r. Cel na udział czystej energii w rynku, jaki Chiny zaplanowały do roku 2030, osiągnęły już w 2024.
Co ciekawe, Chiny wciąż w dużej mierze polegają na energii produkowanej z węgla, a jednak - według organizacji Carbon Brief - emisja CO2 w tym kraju spadła w drugiej połowie 2024 r. w porównaniu z rokiem poprzednim. Jest za wcześnie, by ocenić, że to trwały trend, niemniej pokazuje to jakie znaczenie ma udział elektryfikacji w gospodarce Chin. Jak wynika z opublikowanej w lutym analizy Centrum Badań nad Energią i Czystym Powietrzem (CREA) dla Carbon Brief, cytowanego przez The Guardian, w 2024 roku udział czystej energii w chińskim PKB to rekordowe 10 proc. Przy sprzedaży i inwestycjach o wartości 1,9 mld dolarów sektor OZE prześcignął sprzedaż nieruchomości. Ogromna skala chińskiej produkcji obniżyła zaś koszty energii słonecznej i wiatrowej tak, że często to tańsze źródła energii niż paliwa kopalne.
Chiny nie tylko produkują i wykorzystują dużo czystej energii, ale są też najważniejszym eksporterem m.in. turbin wiatrowych. Inna istotna gałąź ich czystego przemysłu to baterie litowo-jonowe. Pojazdy elektryczne i akumulatory samochodowe miały w ubiegłym roku kluczowy wkład w gospodarkę energetyczną Chin, stanowiąc około 39 proc. jej całkowitej wartości.
Unia też chce czystego przemysłu
Od początku roku Komisja Europejska przedstawiła już kilka planów i dokumentów, których osią jest dekarbonizacja, czysty przemysł i zwiększenie konkurencyjności UE.
Jeden z dokumentów zakłada m.in. przyspieszenie na szczeblach państwowych procedur związanych z udzielaniem pozwoleń na inwestycje w energię odnawialną, ale jednocześnie wsparcie przez UE infrastruktury eksportowej gazu i strategii wspólnych zakupów. Sonia Buchholtz z Forum Energii tak to komentowała: - Komisja wprost przyznaje, że gaz jest w naszym miksie energetycznym i zostanie w nim kolejne 15-20 lat.
Niemniej, jak słusznie zauważa Christian Stöcker w swoim komentarzu, w Europie "nie ma praktycznie żadnych państw bazujących na wydobyciu ropy czy gazu, może z wyjątkiem Norwegii", zaś produkcja ropy naftowej spada drastycznie od 20 lat. Jego zdaniem, tylko potęgi naftowe jak USA, Rosja czy kraje arabskie są zainteresowane rozwojem tego rynku, zaś ponad 8 na 10 osób żyje w krajach, które więcej paliw kopalnych importują, niż eksportują. "Może Europa powinna wyciągnąć z tego właściwe wnioski" - konkluduje.
Więcej o kierunkach, w jakich chce podążać Unia można przeczytać w tekście pod tym linkiem.
Autorką jest Aleksandra Majda, vice president ESG Impact Network