Dochody rosną, ale ubogich przybywa. Ten paradoks wiele tłumaczy [ANALIZA]
Miniony rok przyniósł bezprecedensowy wzrost siły nabywczej dochodów Polaków, zwłaszcza tych uboższych. Mimo to, spora część gospodarstw domowych realnie nie zwiększyła wydatków, które dla jakości życia mają większe znaczenie niż dochody. Efekt? Wyraźnie zwiększył się zakres tzw. ubóstwa relatywnego. To pomaga zrozumieć, dlaczego nastroje społeczne oderwały się od gospodarczych realiów.
W ostatnich miesiącach w Polsce wzbiera fala optymizmu. Obliczany przez GUS Bieżący Wskaźnik Ufności Konsumenckiej, który odzwierciedla oceny i oczekiwania gospodarstw domowych dotyczące ich sytuacji finansowej oraz stanu gospodarki, we wrześniu wzrósł do najwyższego od ponad pięciu lat poziomu -8,3 pkt. (ujemny wynik oznacza, że więcej ankietowanych raportuje pogorszenie swojej sytuacji finansowej niż jej poprawę). Z kolei w badaniach CBOS-u od kilku miesięcy więcej respondentów ocenia sytuację gospodarczą w Polsce dobrze (w sierpniu 31 proc.) niż źle (28 proc.).
Poprawie nastrojów towarzyszy hamowanie wzrostu płac – nie tylko w ujęciu nominalnym, ale też realnym, czyli po uwzględnieniu inflacji. W sierpniu przeciętne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw (obejmuje podmioty zatrudniające co najmniej 10 osób) zwiększyło się o 7,1 proc. rok do roku, najmniej od ponad czterech lat. Ponieważ jednocześnie zmalała inflacja, siła nabywcza przeciętnego wynagrodzenia zwiększyła się o 4,1 proc. rok do roku.
"Polacy przestają być tańsi. Firmy już się wycofują się z Polski"
Podobnie jak w poprzednich miesiącach, ale znacznie mniej niż rok wcześniej. W szerokiej gospodarce realne wynagrodzenia rosną zapewne nieco szybciej niż w sektorze przedsiębiorstw, ale też wyraźnie wolniej niż w 2024 r.
Wypadkową tych dwóch tendencji jest coraz mniejsza rozbieżność między gospodarczymi realiami a ich percepcją. Nastroje konsumentów są wprawdzie wciąż wyraźnie niższe niż były w przeszłości, gdy dochody rosły w podobnym co dziś tempie, ale przepaść nie jest już tak rażąca, jak w 2024 r. i jeszcze na początku tego roku (pisaliśmy o tym w poniższym tekście).
Dlaczego Polacy tak wolno odnotowują poprawę swojej sytuacji finansowej? Jedno z wyjaśnień podsuwają wyniki badań budżetów gospodarstw domowych (BBGD) oraz bazujące na nich szacunki dotyczące zasięgu ubóstwa w Polsce w 2024 r.
Rekordowy wzrost realnych dochodów
Według BBGD przeciętny dochód rozporządzalny (czyli "na rękę", po potrąceniu podatków i składek) na osobę w 2024 r. wyniósł niemal 3170 zł miesięcznie, o 18,3 proc. więcej niż rok wcześniej. W 2023 r. wzrósł wprawdzie nawet bardziej, o 19 proc., ale tylko nominalnie.
Ze względu na znacznie wyższą inflację, siła nabywcza dochodu na osobę zwiększyła się wtedy o około 6,9 proc. rok do roku, a w 2024 r. o ponad 14 proc. – bardziej niż kiedykolwiek wcześniej w tym stuleciu. Poprzedni rekord, z 2007 r., to 8,6 proc.
Ten skokowy wzrost realnych dochodów pozwolił przeciętnemu gospodarstwu domowemu na istotne zwiększenie poziomu konsumpcji – czyli lepsze zaspokojenie potrzeb. Z badań GUS wynika, że w 2024 r. nominalnie wydatki na osobę zwiększyły się przeciętnie o 14,8 proc. – najbardziej w historii i znacznie bardziej niż poziom cen towarów i usług konsumpcyjnych (3,6 proc.).
W tym świetle wydatki realnie podskoczyły o blisko 11 proc. Rachunki narodowe wskazują wprawdzie na znacznie mniejszy wzrost realnego spożycia – o zaledwie 3 proc. – ale, z powodu różnic definicyjnych, danych tych nie można bezpośrednio porównywać. Nie ma jednak wątpliwości, że przeciętny konsument kupił w 2024 r. istotnie więcej towarów i usług niż rok wcześniej.
Konsekwencją był wyraźny spadek zasięgu tzw. skrajnego ubóstwa, czyli odsetka osób, których wydatki są poniżej tzw. minimum egzystencji. To wskaźnik szacowany przez Instytut Pracy i Spraw Socjalnych (IPiSS), który obrazuje, jakie wydatki są niezbędne, aby zaspokoić potrzeby niezbędne do przeżycia i zachowania zdrowia.
W 2024 r. minimum to wynosiło – w zależności od rodzaju gospodarstwa domowego – od 766 zł do 950 zł miesięcznie na osobę, o około 5 proc. więcej niż rok wcześniej. Odsetek osób, które konsumowały mniej, spadł do 5,2 proc. z 6,6 proc. w 2023 r. W przeszłości bywał już mniejszy, ale rzadko tak ostro malał – poprzednio w 2016 r., gdy ruszył program 500+.
Jednocześnie drugi rok z rzędu – i najbardziej we współczesnej historii – zwiększył się zasięg ubóstwa relatywnego. Wyniósł 13,3 proc., najwięcej od 2018 r., w porównaniu do 12,2 proc. rok wcześniej. Szczególnie zaskakujące jest jednak to, że wzrost zagrożenia ubóstwem relatywnym szedł w parze ze spadkiem zagrożenia ubóstwem skrajnym. W ostatnich dwóch dekadach takie zjawisko wystąpiło tylko raz, w 2008 r., ale wtedy zmiany były znacznie mniejsze.
Część Polaków nie wydała tego, co mogła
Granicą ubóstwa relatywnego jest konsumpcja na poziomie 50 proc. kwoty, którą średnio w miesiącu wydają Polacy. Inaczej mówiąc, za zagrożonych ubóstwem relatywnym GUS uznaje tych, których wydatki są istotnie niższe niż przeciętne. To, że takich osób w ubiegłym roku przybyło, oznacza, że zwiększyły się nierówności konsumpcyjne. Jest to o tyle zaskakujące, że miniony rok przyniósł wyraźny spadek nierówności dochodowych.
W money.pl pisaliśmy niedawno, że w ostatnich latach – nie tylko w 2024 r., ale też wcześniej i później – najszybciej rosły najniższe wynagrodzenia, co wiązało się z hojnymi podwyżkami płacy minimalnej, ale też deficytem pracowników w niektórych niskopłatnych zawodach. W świetle badań budżetów gospodarstw domowych, spadek nierówności dochodowych – z uwzględnieniem wszystkich źródeł dochodów, włącznie ze świadczeniami społecznymi – był znacznie silniejszy niż samych nierówności płacowych. Przyczyniła się do tego choćby waloryzacja świadczenia wychowawczego z 500 do 800 zł. Tę podwyżkę bardziej odczuły gospodarstwa domowe o niższych dochodach.
Dochód na osobę w 20 proc. najuboższych gospodarstw domowych (czyli w pierwszej grupie kwintylowej) zwiększył się w 2024 r. przeciętnie o niemal 39,2 proc. rok do roku, najbardziej w historii, niemal dwukrotnie bardziej niż w 2023 r. (patrz wykres na początku artykułu).
Z kolei w 20 proc. najzamożniejszych gospodarstw domowych (w piątej grupie kwintylowej) wydatki per capita wzrosły o 15,2 proc., nawet mniej niż w 2023 r. Mniejszy niż przed rokiem wzrost dochodów (w ujęciu nominalnym) odnotowały zresztą także gospodarstwa z pozostałych trzech grup kwintylowych.
Najuboższe gospodarstwa domowe nie wykorzystały jednak skokowej poprawy swojej sytuacji finansowej do zwiększenia konsumpcji. Ich wydatki na osobę wzrosły w 2024 r. o zaledwie 7,7 proc. – podobnie jak średnio w poprzednich kilkunastu latach – po zwyżce o 11,6 proc. w 2023 r.
To wprawdzie oznaczało, że nawet w ujęciu realnym – po uwzględnieniu inflacji, która wyniosła 3,6 proc. – ich spożycie wzrosło, ale w stopniu zupełnie nieprzystającym do wzrostu dochodów. Dla porównania, wydatki najzamożniejszych gospodarstw domowych podskoczyły o 17,4 proc., niemal dwukrotnie bardziej niż rok wcześniej, gdy inflacja przekraczała 11 proc., i bardziej niż ich dochody.
Wysokie stopy procentowe zachęcały do spłaty kredytów
Dlaczego uboższe gospodarstwa domowe nie wykorzystały wzrostu dochodów do zwiększenia konsumpcji? Dane GUS wskazują, że – wobec wysokiego poziomu stóp procentowych – dążyły do ograniczenia swoich zobowiązań albo odbudowy oszczędności, których realną wartość nadgryzła w poprzednich latach inflacja.
Do wyników BBGD – zwłaszcza wstępnych, jak te za 2024 r. – należy podchodzić z pewną dozą ostrożności. Choć badanie prowadzone jest na dużej próbie (około 35 tys. gospodarstw domowych), niedoreprezentowane są w nim zamożne gospodarstwa domowe. Nie można więc wykluczyć, że tego, że nierówności dochodowe wcale nie zmalały tak bardzo, jak sugerują te dane.
Tym bardziej – to inny zarzut wobec BBGD – że uboższe gospodarstwa domowe zwykle nie ujawniają w pełni dochodów uzyskiwanych w szarej strefie. Jeśli podwyżki płacy minimalnej sprawiły, jak uważa część badaczy, że powszechność "płatności pod stołem" zmalała, rzeczywiste dochody biedniejszych gospodarstw domowych mogły wcale nie wzrosnąć w 2024 r. tak bardzo, jak deklarowane.
Inaczej mówiąc, część z tego 40-proc. skoku dochodów mogła wynikać z wpisania do umów tej części wynagrodzeń, które wcześniej miały charakter nieformalny. To tłumaczyłoby ostrożność osób o niskich dochodach w podejściu do wydatków.
Ewentualne nieprawidłowości w wynikach badań ankietowych nie przekreślają jednak tezy, że w 2024 r. w Polsce doszło do wzrostu nierówności konsumpcyjnych. Wątpliwości dotyczą raczej jego skali. To zaś pozwala lepiej zrozumieć, dlaczego nastroje społeczne oderwały się od realiów gospodarczych.
Dla materialnego dobrobytu gospodarstw domowych poziom konsumpcji jest ważniejszy niż poziom dochodów. Jeśli duża część Polaków nie była w stanie zwiększyć wydatków, pomimo wzrostu dochodów, nie odnotowała też poprawy swojej sytuacji. Jednocześnie widzieli poprawę sytuacji innych: dysproporcje w wydatkach są bowiem widoczne bardziej niż dysproporcje w dochodach.
Czy w tym roku nierówności konsumpcyjne zmaleją, ograniczając zakres ubóstwa relatywnego? Na to wskazuje poprawa nastrojów – pomimo hamującego wzrostu płac – ale też rozkręcająca się akcja kredytowa. Zobowiązania gospodarstw domowych wobec instytucji finansowych w sierpniu tego roku były o niemal 3 proc. wyższe niż rok wcześniej. Szczególnie mocno – o 6,5 proc., najbardziej od pierwszych miesięcy 2020 r. – zwiększyły się zobowiązania z tytułu kredytów konsumpcyjnych, z których korzystają przede wszystkim gospodarstwa domowe o relatywnie niskich dochodach.
Grzegorz Siemionczyk, główny analityk money.pl