Tego problemu nie rozwiązał ani PiS, ani żaden inny rząd. Biorą się za PKS-y
Rząd bierze się za poprawę programu dopłat do transportu publicznego, znanego jako "PKS+". Plan zakłada likwidację "białych plam" wykluczenia komunikacyjnego, nowsze autobusy i ustawowe zapewnienie kluczowych połączeń. Propozycja przewiduje też kary. Eksperci przyklaskują, choć widzą też minusy.
Wykluczenie komunikacyjne to problem, z którym od lat nie potrafią poradzić sobie kolejne rządy. Próbował PiS, teraz próbę podejmie rząd Donalda Tuska.
Szykuje się nowelizacja ustawy o transporcie zbiorowym. Projekt przygotowało Ministerstwo Infrastruktury. Nawiązuje on do powołanego w 2019 r. Funduszu rozwoju przewozów autobusowych, zwanego programem "PKS+".
Rząd Tuska chce zmodyfikować fundusz powołany za rządów PiS i skupić się na wypełnieniu obszarów wykluczonych komunikacyjnie. Pojawi się obowiązek geolokalizacji autobusów, a także kary dla przewoźników i samorządowców za nierespektowanie przepisów.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zbudował 3 sieci franczyzowe i wszystkie sprzedał - Damian Ozga w Biznes Klasie Young
Będą kary za utrudnianie tworzenia planów
Resort infrastruktury podkreśla, że do tej pory przy tworzeniu planów transportowych marszałkowie województw natrafiali na problemy. Samorządy nie dosyłały sprawozdań, a część z tych, która trafiła do urzędów, zawierała niekompletne dane. Ten stan rzeczy mają zmienić kary - 1 tys. zł od gminy i kolejne 2 tys. zł za niereagowanie na wezwanie.
Projekt nowelizacji zakłada też wzmocnienie kompetencji marszałków. To oni mają dysponować pieniędzmi na dopłaty do przewozów. Dodane zostaną im też nowe zadania - koordynowanie i integracja przewozów. Na poziomie ustawy zostaną zagwarantowane połączenia pomiędzy:
- miastem stanowiącym siedzibę wojewody i sejmiku województwa a miejscowościami stanowiącymi siedziby władz powiatów (w obrębie województwa);
- miedzy miejscowościami stanowiącymi siedziby władz gmin wchodzących w skład danego powiatu a miejscowością z siedzibą władz tego powiatu.
Zapytaliśmy, jak do sprawy odnoszą się władze Mazowsza - największego terytorialnie województwa z dobrze skomunikowaną stolicą i jej "obwarzankiem" oraz peryferiami, gdzie nie brakuje "białym plam".
Jak się dowiadujemy, Urząd Marszałkowski Województwa Mazowieckiego zgłosił do propozycji resortu infrastruktury wiele uwag "w szczególności dotyczących spraw związanych z zakresem opracowania planów transportowych czy nakładania kar na jednostki samorządu terytorialnego za brak przekazania informacji".
Są głosy krytyczne
"W naszej ocenie propozycje do planu transportowego powinny odbywać się tak, aby gminy i związki międzygminne zgłaszały swoje potrzeby transportowe do powiatu, a następnie powiat po konsultacjach z tymi podmiotami i powiatami ościennymi do województwa. Obecny projekt zakłada, że wszystkie gminy i powiaty mają zgłaszać swoje potrzeby transportowe do województwa, które będzie analizowało te potrzeby i decydowało o sieci połączeń w każdej gminie" - podkreśla urząd marszałkowski Mazowsza.
W naszej ocenie, z uwagi na duży obszar województwa mazowieckiego, zasadne jest wprowadzenie systemu stopniowej weryfikacji propozycji składanych przez poszczególne jednostki samorządu terytorialnego. Starostowie powinni weryfikować propozycje złożone przez gminy i związki międzygminne, a marszałkowie województw powinni weryfikować propozycje zgłoszone przez powiaty - odpowiada urząd.
Krytycznie ocenia propozycję nakładania kar na gminy. Jest za zmianą tych zapisów nowelizacji.
"Po raz pierwszy ktoś pomyślał"
Paweł Rydzyński, prezes Stowarzyszenia Ekonomiki Transportu (SET), tematyką wykluczenia komunikacyjnego zajmuje się od lat.
- PiS wprowadzał swoją wersję "PKS+", a teraz mamy twórcze rozwinięcie tego w dobrym kierunku. Był to pierwszy w przypadku transportu autobusowego taki program. Dla porównania - kolej od około 20 lat ma zapewnione finansowanie - podkreśla w rozmowie z money.pl.
Jeszcze przed wejściem do UE ustawodawca myślał o tym, żeby pieniądze na kolej się znalazły. A w przypadku transportu autobusowego działała przez lata niewidzialna ręka rynku - PKS-y podupadały, samorządy przekonywały, że ludzie mają samochody. I pojawił się 2019 rok, kiedy po raz pierwszy ktoś pomyślał i wprowadził mechanizm wsparcia - mówi Paweł Rydzyński.
Co wtedy poszło nie tak? Ekspert mówi, że niedociągnięciem w tamtej inicjatywie okazała się dobrowolność funduszu. - Jeśli samorządowi zależało, to wnioskował o środki, jeśli nie, to tego nie czynił. Dziś mamy bardzo odmienne sytuacje, np. w samorządach, które mają przyzwoicie rozwiniętą ofertę połączeń, a niedaleko są takie, w których funkcjonuje jeden kurs w dni nauki szkolnej - podkreśla szef SET.
W zmianach, które proponuje obecny rząd, podoba mu się to, że kładzie się nacisk na władze w regionach. - Będzie podmiot, który zawalczy o połączenia w skali regionu. To dobry kierunek - uważa Paweł Rydzyński. Ocenia, że nawet jeśli pojawią się w tzw. białych plamach nieliczne nowe połączenia, to i tak taka oferta jest lepsza od żadnej. Widzi też jednak minusy.
- Moim zdaniem nie jest to idealne rozwiązanie - województwa to duże ośrodki. To kopiowanie rozwiązań z Czech i Słowacji, ale tam są inne proporcje. Bardziej efektywne byłoby, gdyby organizowały to silnie oddziałujące na siebie związki powiatów. Ale w tych warunkach zostanie oparcie się na województwach - mówi money.pl.
Jest też przekonany, że zapisana w projekcie maksymalna stawka 3 zł dopłaty do wozokilometra, taka jak w poprzedniej wersji Funduszu, pójdzie w górę. - Widzimy, jak rosną koszty, to pewne. To nie wynika ze złej woli ustawodawcy - dodaje.
Stare autobusy mają zjechać z dróg
Projekt Ministerstwa Infrastruktury zakłada, że firmy z dopłatami do przewozów nie powinny dysponować pojazdami starszymi niż 20-letnie, a w przyszłości - 15-letnie. - Tu mam wątpliwość, gdyż sednem jest dostępność połączeń - mówi nam Rydzyński.
- Spójrzmy na tabor kolejowy - mamy regiony, gdzie widać, że jest on nowszy (Dolny Śląsk, Pomorze, woj. łódzkie), ale bywa też, że jest przeplatany starszymi składami. Pasażer nie patrzy na to tak, że odwróci się i nie pojedzie. Dla mnie ważniejsza od wieku taboru jest kwestia np. standardów wyposażenia. Może być tak, że 20-paroletni, zadbany pojazd nie ustępuje młodszemu - uważa.
Ekspert postuluje, by w tej sprawie obowiązywał dłuższy okres przejściowy albo istotne odstępstwa.
Aleksander Kierecki, redaktor naczelny branżowego serwisu transinfo.pl ocenia, że z punktu widzenia rynku autobusowego, a zwłaszcza firm produkujących i dostarczających tabor oraz operatorów lokalnych, projekt nowelizacji to krok w dobrym kierunku, ale też ważny sygnał. - Państwo zamierza bardziej systemowo traktować transport publiczny jako usługę o charakterze powszechnym i strategicznym - komentuje.
Koniec rozpadających się autobusów? "Najważniejszy impuls"
Zdaniem Kiereckiego dla branży autobusowej "najważniejszym impulsem" będzie wprowadzenie limitu wieku autobusów kwalifikujących się do dopłat. - To posunięcie racjonalne z punktu widzenia polityki taborowej i jakości usług. Co roku do Polski sprowadza się 3-4 tysiące używanych autobusów, z czego znaczna większość to pojazdy z silnikami spełniającymi normę Euro 4, czyli produkowane głównie w latach 2006-2009 - podkreśla nasz rozmówca.
Jak dodaje, przy obecnym trendzie importu, odcięcie autobusów mających 20 i więcej lat oznacza de facto likwidację najtańszego segmentu zakupowego dla lokalnych przewoźników.
Znawca branży komunikacji publicznej zwraca też uwagę, że zwiększony ma być budżet dopłat do przewozów (do poziomu 1 mld zł) i promowane ma być zawieranie wieloletnich umów do 10 lat (które w tym roku wprowadziły jedynie cztery województwa). To - jego zdaniem - daje realne szanse na zmiany.
- Organizatorzy, głównie powiaty i gminy, będą mogli planować długofalowo, a nie "od dopłaty do dopłaty". Do tej pory standard to bardzo krótki termin od pozyskania dofinansowana (najczęściej grudzień) do realizacji przewozów, gdzie mamy szybki przetarg na operatora (często w tydzień lub dwa) i start - najczęściej 1 stycznia - tłumaczy Kierecki.
Bartłomiej Chudy, dziennikarz i wydawca money.pl