O co chodzi Trumpowi? Ekonomista: to pytanie do psychoanalityka
Gwałtowna podwyżka ceł w USA nie doprowadzi do odrodzenia tamtejszego przemysłu i prawdopodobnie nie zasypie deficytu handlowego. Może za to osłabić pozycję dolara. Z perspektywy ekonomicznej ta polityka jest po prostu głupia - mówi money.pl Jan Hagemejer, prezes think-tanku CASE.
Grzegorz Siemionczyk, money.pl: "Przez lata ciężko pracujący obywatele USA musieli siedzieć bezczynnie, gdy inne kraje bogaciły się i budowały swoją siłę, w dużej mierze naszym kosztem" – mówił Donald Trump, ogłaszając podwyżkę ceł do poziomu z końca XIX w. Amerykanie byli okradani?
Dr hab. Jan Hagemejer, prof. UW, prezes think-tanku CASE: Trudno zrozumieć, w jaki sposób USA miałyby być poszkodowane. Jeśli wziąć pod uwagę poziom ceł w różnych krajach, to nie było wielkiej asymetrii na niekorzyść USA. Według danych WTO średnia efektywna stawka celna w UE to 2,7 proc., a w USA 2,2 proc. To są stawki, które oba kraje stosują automatycznie wobec członków WTO, ale zarówno Unia, jak i USA mają również szereg umów o wolnym handlu, w ramach których przeciętne stawki są równe lub bliskie zeru. W standardowej taryfie celnej UE, tak jak w większości krajów rozwiniętych, najwyższe stawki celne są na żywność i produkty rolnictwa, które stanowią niewielką część handlu, ale nawet w tym przypadku przeciętna stawka celna wynosi 8,4 proc.
Sam Waszyngton wyliczył, że efektywna stawka celna w UE to 39 proc., ale uwzględnił w tym podatek VAT i np. normy, w wyniku których do UE nie trafia amerykański drób.
Po pierwsze, VAT również obejmuje produkty unijne, więc nie ma tutaj dyskryminacji. Po drugie, w nieco inny sposób obłożone są także produkty sprzedawane w USA, czyli tzw. podatkiem od sprzedaży. Po trzecie, normy sanitarne i fitosanitarne związane z bezpieczeństwem żywności w Unii obowiązują zarówno unijnych, jak i zagranicznych producentów. Takie normy występują także w USA.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Trump wprowadza cła na cały świat. "Zapłacą za to zwykli obywatele"
Póki jeszcze działał mechanizm rozwiązywania sporów w WTO, to normy te podlegały odpowiednim dochodzeniom, czy nie mają charakteru dyskryminacyjnego. Część z nich wynika też z preferencji konsumentów, którzy nie chcą hormonów w mięsie, GMO, pestycydów czy innych środków potencjalnie szkodliwych.
O co w takim razie chodzi Trumpowi?
To jest pytanie do psychoanalityków. Jako ekonomista, nie potrafię na nie odpowiedzieć. Z mojego punktu widzenia polityka handlowa administracji Donalda Trumpa jest zwyczajnie głupia. Ale trudno mi uwierzyć w to, że w administracji najpotężniejszego kraju świata są sami głupcy, którzy tego nie dostrzegają. Ta polityka ma więc zapewne czemuś służyć, ale trudno powiedzieć czemu.
Przyjmijmy, że permanentny deficyt USA w handlu towarami jest istotnym problemem. Wielu ekonomistów kwestionuje ten pogląd, ale Trump zdaje się tak uważać. Czy ostra podwyżka ceł może ten problem rozwiązać?
Istnieje wiele badań naukowych, które pokazują, że podwyższanie ceł nie zmniejsza deficytu handlowego kraju. W najprostszym ujęciu ograniczanie importu oddziałuje w kierunku umocnienia waluty kraju, który się na to decyduje, co z kolei ogranicza jego eksport. Ale jest też wiele innych czynników, które sprawiają, że efekt ceł może być daleki od pożądanego.
Obecnie jednak dolar się osłabia.
Wygląda na to, że inwestorzy reagują na utratę wiarygodności przez USA. Dlatego nie jest jasne, że tym razem ten mechanizm kursowy zadziała.
Gdyby deprecjacja dolara miała się utrzymać, to konkurencyjność amerykańskiego eksportu mogłaby wzrosnąć. Ale dotyczyłoby to tylko prostych produktów. Ogólnie bowiem oddziaływanie kursu walutowego na przepływy handlowe nie jest dziś silne. Łańcuchy produkcji mają globalny charakter, to oznacza, że amerykańska produkcja i amerykański eksport są importochłonne.
Nie jest więc tak, że osłabienie dolara jest jednoznacznie pozytywne dla eksporterów. Z tego powodu optymalna struktura ceł w kraju, który chce chronić swój przemysł, powinna wyglądać tak, że towary, które są wykorzystywane w produkcji – np. surowce, półprodukty – są nisko oclone, a towary finalne dość wysoko.
Gdy Trump wprowadza wysokie stawki celne prawie na wszystko, to z jednej strony chroni producentów stali i innych surowców, ale z drugiej podnosi ich ceny, co uderza w sektory, które z tych materiałów korzystają. A z reguły są one dużo ważniejsze dla gospodarki. Najwięcej wartości dodanej powstaje w produkcji dóbr skomplikowanych, a nie tych, które może produkować każdy.
Donald Trump myli się, gdy zapewnia, że jego polityka celna doprowadzi do odrodzenia przemysłu w USA?
Nie spodziewałbym się rozkwitu amerykańskiego przemysłu. Żeby tak się stało, firmy musiałyby dużo zainwestować w zdolności produkcyjne. Dla wielu z nich ta inwestycja może nie być opłacalna, biorąc pod uwagę koszty działania w USA. Może się okazać, że nawet w warunkach wyższych ceł nadal będzie się bardziej opłacało importować całe produkty lub komponenty, niż produkować je w całości lokalnie. A na końcu i tak najbardziej poszkodowany będzie konsument.
Nie jest też oczywiste, że podaż pracy w USA jest wystarczająca, w szczególności, że administracja Trumpa jest niechętna imigracji. Odbudowa przemysłu w USA byłaby bardziej prawdopodobna, gdyby kraj borykał się z wysoką stopą bezrobocia. Tego jednak nie widać.
Na poziomie całego kraju problemu bezrobocia nie widać, ale w USA są obszary, których mieszkańcy rzeczywiście na globalizacji i automatyzacji stracili, tzn. ich standard życia spadł. I to są często miejsca, w których Trump cieszy się największym poparciem lub kluczowe stany, które decydują o wyniku wyborów. To jeden z kluczy do zrozumienia jego polityki handlowej.
USA mają deficyt w handlu towarami, ale są światową potęgą w eksporcie usług. Część Amerykanów na tej transformacji straciła, ale na poziomie całych USA nastąpił chyba przepływ pracowników od przemysłu do usług? Dlaczego Trump tak uparcie stara się chronić schyłkowe sektory gospodarki?
W Polsce politycy też to robią, np. chroniąc kopalnie węgla, aby nie narażać się wyborcom z regionów górniczych. Jest w tym też element tęsknoty za utraconą potęgą gospodarczą, której symbolem są fabryki i dymiące kominy.
A jeśli chodzi o usługi, to wydaje mi się, że ani Trump, ani duża część jego wyborców, nie rozumie tej części gospodarki. Widzą europejskie produkty na amerykańskim rynku, często luksusowe, których brak przeciętnego Amerykanina bardzo nie zaboli. Ale nie widzą tego, że cały świat korzysta z amerykańskich usług, których dostarczają głównie niektóre stany.
Trzeba tu podkreślić, że ogólnie USA są relatywnie zamkniętym krajem. O ile w Polsce wartość eksportu i importu łącznie przewyższa PKB (o około 10 proc. – przyp. red.), to w USA sięga tylko 25 proc. PKB.
Część ekonomistów uważa, że deficyt USA w handlu towarami jest pośrednim skutkiem tego, jaką rolę dolar odgrywa w światowym systemie finansowym. Jeśli Trump będzie dążył do rozmontowania ładu handlowego, dolar będzie musiał stracić swoją rolę?
Na razie polityka Trumpa podkopuje pozycję dolara przez to, że powoduje duże fluktuacje jego kursu. Jednym z czynników, które decydowały o jego atrakcyjności, była właśnie relatywna stabilność tej waluty. To ograniczało koszty transakcji w dolarze. To, jak dalej będzie się zmieniała rola dolara, będzie w pewnym stopniu zależało od tego, jaką politykę handlową będą prowadziły inne bloki handlowe.
Duża część handlu UE jest rozliczana w euro. Jeśli UE będzie zacieśniała stosunki handlowe z innymi częściami świata, efektem może być wzrost znaczenia euro i innych walut. Ale fakt, że więcej dolara w obiegu znajduje się poza USA, niż w USA na pewno sprawia, że czynniki niezwiązane z tamtejszą gospodarką mogą na kurs dolara wpływać. Przez lata Chiny utrzymywały niski kurs swojej waluty wobec dolara poprzez znaczące zakupy amerykańskich aktywów.
W jaki sposób kraje dotknięte wyższymi cłami w USA, w szczególności Unia Europejska, powinny na to zareagować? Czy Bruksela powinna skierować uwagę na amerykańskie firmy usługowe, w tym technologiczne?
Gdyby UE chciała odpowiedzieć na amerykański protekcjonizm zgodnie z zasadami WTO, to powinna zareagować proporcjonalnie. Ze względu na nadwyżkę UE w handlu z USA, byłoby to jednak trudne.
Z tej perspektywy patrząc, uderzenie w eksport amerykańskich usług, szczególnie cyfrowych, byłoby silniejszą odpowiedzią. Nie do końca rozumiem, że szefowie największych firm technologicznych nie ostrzegają go przed tym scenariuszem. Z drugiej strony, to mogłoby prowadzić do dalszej eskalacji wojny handlowej, czego UE stara się uniknąć.
Ta cierpliwość UE jest rozsądna, bo polityka USA jest nieprzewidywalna. Warto więc zachować spokój. Ale gdyby się okazało, że cła nie podlegają negocjacjom, trudno powiedzieć, jaka reakcja UE byłaby właściwa. To jest zupełnie nowa sytuacja. W zasadzie od II wojny światowej żyjemy w świecie stopniowej liberalizacji handlu.
W tym kontekście zdumiewa mnie to, jak mało jest prognoz, że polityka Trumpa wpędzi USA i dużą część światowej gospodarki w recesję. A przecież zapowiedziane podwyżki ceł są nawet większe niż te z lat 30 XX w., które uchodzą za jedną z przyczyn Wielkiego Kryzysu.
Jedną z przyczyn tego, że dzisiaj wojna handlowa nie będzie raczej aż tak dotkliwa, jak wtedy, jest zmiana płaszczyzny, na której konkurują gospodarki. Na razie zwiększane są bariery w handlu towarami, ale nie usługami. W latach 30 XX w. to nie była ważna część globalnej wymiany handlowej.
Dzisiaj, szczególnie w rozwiniętych gospodarkach, jest często kluczowa. To dotyczy też samych USA. Negatywny wpływ wyższych ceł na tamtejszą gospodarkę będzie spowodowany głównie ewentualnym spadkiem konsumpcji. Cła działają bowiem jak podatek konsumpcyjny. Ale w wydatkach Amerykanów dominują dzisiaj usługi, a nie towary.
Jakich efektów możemy oczekiwać w Polsce przy założeniu, że nowe amerykańskie cła będą utrzymane w ogłoszonej formie?
W naszą gospodarkę polityka handlowa USA nie powinna mocno uderzyć. Do USA trafia 3 proc. naszego eksportu, a cały eksport Polski tworzy około 40 proc. PKB. Z tego połowa to eksport towarów (biorąc pod uwagę wartość dodaną). Gdyby z dnia na dzień amerykański rynek został dla nas całkowicie zamknięty, spadek PKB z tego tytułu wyniósłby około 0,6 proc. PKB.
Pytanie więc, o ile polski eksport do USA faktycznie się zmniejszy. Gdyby zmalał o 20 proc., to negatywny wpływ na gospodarkę sięgnie około 0,15 proc. PKB. Do tego dojdzie jeszcze pośredni efekt, związany z tym, że polskie firmy są dostawcami komponentów dla zachodnioeuropejskich eksporterów do USA. Ten będzie jednak słabszy niż ten bezpośredni.
Największą niewiadomą jest to, jak cła USA wpłyną na koniunkturę w strefie euro i popyt tamtejszych konsumentów na polskie towary.
W pesymistycznym scenariuszu negatywny wpływ na polską gospodarkę łącznie sięgnąłby moim zdaniem maksymalnie drugie tyle, co bezpośredni efekt, czyli w sumie 0,3-0,4 proc. PKB. Ta bardzo szybka kalkulacja nie bierze pod uwagę dostosowań reszty świata, których większość też jest objęta cłami i czy wywoła to również wzrost wzajemnego protekcjonizmu, czy raczej tendencje do porozumień handlowych wykluczających USA.
Rozmawiał Grzegorz Siemionczyk, główny analityk money.pl
Jan Hagemejer jest doktorem habilitowanym nauk ekonomicznych, prof. Uniwersytetu Warszawskiego, prezesem Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych