Trump i jego ludzie mówią: CO2 nie szkodzi, szkodzą regulacje. Eksperci: Oddaje wyścig walkowerem
Salon samochodowy w Indianie, potężne ciężarówki w tle - taki anturaż wybrał Lee Zeldin, szef amerykańskiej Agencji Ochrony Środowiska (EPA), by ogłosić, że chce znieść limity emisji dla transportu i unieważnić naukowe ustalenia ws. klimatu. - USA oddają walkowerem wyścig w kategorii nowoczesnych technologii - oceniają eksperci.
Lee Zeldin od lat wspiera Donalda Trumpa i kieruje się jego doktryną wycofywania z prawnego krajobrazu USA kluczowych przepisów klimatycznych. To, co dziś proponuje administracja Trumpa ustami Zeldina, to m.in. uchylenie tzw. Endangerment Finding (w wolnym tłumaczeniu: ustalenie dot. zagrożenia) – podstawy naukowej i prawnej do regulacji emisji gazów cieplarnianych.
Już w marcu tego roku Zeldin ogłosił pakiet 31 działań "deregulacyjnych". Do ponownego rozpatrzenia skierowano m.in. przepisy "ograniczające przemysł naftowy i gazowy", "dot. obowiązkowego Programu raportowania emisji gazów cieplarnianych, który nałożył znaczne koszty na amerykańskie dostawy energii", te, które dot. transportu, zanieczyszczeń gleby i powietrza, a także wspomnianych Endangerment Finding - opartych na dowodach naukowych ustaleń z 2009 r., które administracja Baracka Obamy uczyniła podstawą wielu środowiskowych przepisów.
- Wbijamy sztylet prosto w serce religii zmian klimatycznych, aby obniżyć koszty utrzymania amerykańskich rodzin, uwolnić potencjał amerykańskiej energii, przywrócić miejsca pracy w przemyśle samochodowym w USA i nie tylko - mówił wtedy Zeldin, snując populistyczne hasła o "uwolnieniu potencjału amerykańskiej energii, obniżeniu kosztów dla Amerykanów" czy "ożywieniu amerykańskiego przemysłu samochodowego". W tym tygodniu, w salonie samochodowym w Indianie, Zeldin powtórzył chęć unieważnienia regulacji z 2009 r. i zniesienia limitów na emisje w transporcie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zielony Ład ofiarą wyborów w USA? "Zwycięstwo Trumpa jest dzwonem"
Endangerment Finding to dokument, w którym uznano, że sześć głównych gazów cieplarnianych: dwutlenek węgla, metan, podtlenek azotu oraz trzy gazy przemysłowe (HFC, PFC, SF6) – sprawia, że ludzie chorują, ekstremalne zjawiska pogodowe stają się jeszcze intensywniejsze, a wszystko to szkodzi zarówno obecnym, jak i przyszłym pokoleniom. Akt stwierdza też, że emisje z pojazdów silnikowych przyczyniają się do ogólnego zanieczyszczenia, a tym samym do zagrożenia klimatycznego.
Ameryka ledwo dyszy, Azja się gotuje
Według opublikowanego w kwietniu dorocznego badania "Stan powietrza" Amerykańskiego Stowarzyszenia Chorób Płuc prawie połowa mieszkańców USA oddycha powietrzem o poziomie zanieczyszczenia szkodliwym dla zdrowia. W sumie 156 mln osób (46 proc.), o 25 mln więcej niż rok wcześniej, mieszka na obszarach, które otrzymały najniższą ocenę dla co najmniej jednego wskaźnika zanieczyszczenia powietrza. Do pogorszenia jego jakości przyczyniły się też ekstremalne upały i rozległe pożary.
Zeldin ogłosił swoje plany w momencie, kiedy nad wschodnie i środkowe USA nadeszła kolejna fala upałów. W ekstremalnych 40-stopniowych temperaturach "gotuje się" też Azja: Indie, Chiny, Japonia.
- Brak udziału USA w globalnym wysiłku na rzecz ochrony klimatu to sprawa katastrofalna - podkreśla Katarzyna Snyder, ekspertka w dziedzinie zmian klimatu i praw człowieka z Instytutu Zielonej Gospodarki. - Raz, że największy bogaty emitent nie redukuje emisji, dwa, że jest to demoralizujące dla działań mitygacyjnych całego świata, trzy: lukę w negocjacjach międzynarodowych wypełnią eksporterzy ropy - dodaje.
To nie CO2 jest problemem, tylko regulacje?
Zamach Trumpa i Zeldina na Endangerment Finding ma zdjąć z administracji obowiązek kontroli emisji gazów cieplarnianych. To droga do osiągnięcia celu, który Trump stawiał sobie od początku, czyli powrotu do paliw kopalnych ("drill, baby, drill!"). Pod ochronę przed regulacjami trafią sektory najbardziej zanieczyszczające środowisko: sektor energetyczny odpowiada w USA za 23 proc. emisji, za kolejne 23 proc. - przemysł ciężki, jak hutnictwo czy petrochemia. Zaś najwięcej, bo 29 proc. emituje w Stanach transport, a jak już pisałam, ten sektor właśnie dostał obietnicę zniesienia wszelkich limitów emisji dla samochodów osobowych, i ciężarowych.
- Tą propozycją Agencja Ochrony Środowiska Trumpa (EPA) zamierza położyć kres szesnastu latom niepewności, z którymi borykają się producenci samochodów i amerykańscy konsumenci - mówił Zeldin i oskarżał poprzednie kierownictwa EPA o to, że "naginały prawo, ignorowały precedensy i wypaczały naukę, aby osiągnąć swoje cele i obciążyć amerykańskie rodziny setkami miliardów dolarów ukrytych podatków każdego roku". Według niego zagrożeniem dla Amerykanów są… same normy emisji gazów cieplarnianych, a nie dwutlenek węgla.
Jeśli plany administracji się powiodą, skutki będą bolesne i długofalowe: - USA ustępują walkowerem w globalnym wyścigu czystych technologii. Będą też doświadczać coraz intensywniejszych katastrof naturalnych - kwituje Snyder.
Marcin Korolec, prezes Fundacji Promocji Pojazdów Elektrycznych dodaje, że działania EPA to po prostu zła informacja dla amerykańskiego przemysłu motoryzacyjnego.
- Konsekwencją tej decyzji będzie zapewne zahamowanie postępu technicznego w Ameryce i oddanie walkowerem wyścigu o pierwszeństwo w nowoczesnych technologiach. Amerykański przemysł motoryzacyjny pozostanie w tyle za przemysłami europejskim i chińskim. A producenci azjatyccy - i mam nadzieję europejscy - zdominują rynek pojazdów elektrycznych - twierdzi ekspert.
Naukowcy mają dowody, ale Trump wie lepiej
Jak przypomina Politico, w tej kadencji EPA podjęła już kroki, by ulżyć branżom, których dotykają regulacje klimatyczne. Zawnioskowała m.in. o uchylenie norm dla elektrowni węglowych i gazowych, argumentując, że emisje amerykańskiego sektora stanowią około 3 proc. emisji globalnych, więc nie są "znaczące". Trump unieważnił też np. przepis, który zakazywał sprzedaży nowych aut benzynowych w Kalifornii od 2035 r.
Część społeczeństwa ulega narracji prezydenta i jego ludzi. Na portalu X, pod publikacjami z danymi ze wspomnianego wyżej raportu o stanie powietrza nietrudno znaleźć komentarze "wiemy, że to kłamstwo!". Tylko czy można dziś udowodnić, że gazy cieplarniane NIE wpływają na zmiany klimatu?
W opublikowanym niedawno w czasopiśmie "American Geophysical Union Advances" artykule, gdzie przywołano całe spektrum badań, naukowcy odnieśli się do zakusów Trumpa i Zeldina, by unieważnić akt z 2009 r.: "Szesnaście lat później dowody naukowe potwierdzające ustalenia dotyczące zagrożenia są jeszcze silniejsze, bez żadnych dowodów przeciwstawnych. Prognozy naszych opinii [...] dotyczące przyszłych trendów klimatycznych sprawdziły się, niektóre niepokojąco szybciej niż przewidywano" - wykazali badacze.
Przełomową opinię prawną ogłosił 24 lipca Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w Hadze, główny organ sądowy ONZ. Stwierdził w niej, że państwa i firmy emitujące duże ilości gazów cieplarnianych muszą - zgodnie z prawem międzynarodowym - intensyfikować działania na rzecz klimatu. Uznał, że brak ograniczeń w spalaniu paliw kopalnych może naruszać prawo, a zdrowe środowisko to prawo człowieka. Historyczni emitenci ponoszą większą odpowiedzialność, a najbardziej poszkodowane kraje mogą ubiegać się o odszkodowania - stwierdzono.
- Waga opinii MTS, zarówno prawna, jak i polityczna, jest olbrzymia. Sądy krajowe i międzynarodowe traktują takie wytyczne z najwyższą powagą, a ich treść można wykorzystywać, by uszczelniać luki w prawie i skuteczniej egzekwować ochronę klimatu - komentowała tę decyzję Agata Szafraniuk, prezeska Fundacji ClientEarth Prawnicy dla Ziemi.
Tylko czy to coś znaczy dla Trumpa, czy prezydent stawia się ponad prawem? Zaledwie kilka dni przed decyzją MTS, USA wycofały się z jednej z najważniejszych agend ONZ, czyli UNESCO - nie pierwszy raz zresztą, w czasie pierwszej prezydentury Trump zrobił dokładnie to samo (jego decyzję cofnął Jo Biden). Teraz Biały Dom argumentował m.in., że decyzję podjęto, by chronić amerykańskie interesy przed działaniami UNESCO promującymi "sporne kwestie społeczne i kulturowe".
Stwierdzono też, że organizacja koncentruje się na celach zrównoważonego rozwoju, a to - według obecnej administracji - "globalistyczny, ideologiczny program na rzecz rozwoju międzynarodowego, stojący w sprzeczności z naszą polityką zagraniczną stawiającą Amerykę na pierwszym miejscu".
Niebo nad Pekinem jest błękitne. A co z DC?
Stany Zjednoczone idą pod prąd światowym tendencjom, bo gdy próbują rezygnować z regulowania emisji, ich gospodarczy konkurencji regulują je coraz mocniej. Narzędzia, które są do tego wykorzystywane, to tzw. ETS-y (Emissions Trading Systems) oraz podatki węglowe. I nie, nie jest to wyłącznie domena Unii Europejskiej. Owszem, unijny ETS jest najstarszym i największym, ale jak wskazuje nowy raport Banku Światowego "Stan i trendy cen emisji dwutlenku węgla 2025", wszystkich systemów ETS na świecie działa już 37, a prócz nich - 43 podatki węglowe. Państwa, które się nimi posługują, odpowiadają za niemal dwie trzecie światowego PKB.
Przypomnijmy krótko mechanizm działania systemów handlu emisjami: państwo (albo UE) ustala roczny limit emisji dwutlenku węgla. Firmy otrzymują lub kupują specjalne uprawnienia, z których każde pozwala wyemitować 1 tonę CO2. Jeśli jakaś firma zużyje mniej uprawnień, może sprzedać nadwyżkę innym. Te, które przekraczają limit, muszą dokupić brakujące uprawnienia lub ponieść kary. To motywuje do inwestowania w czyste technologie. Co roku limit emisji jest coraz niższy, co zmusza firmy do dalszego ograniczania zanieczyszczeń.
Systemy ETS pokrywają dziś około 28 proc. globalnych emisji CO2, a udział ten rósł dynamicznie w ostatnich latach. Ogromną rolę odegrał tu główny konkurent USA, czyli Chiny, które rozszerzyły swój system handlu emisjami poza energetykę - na przemysł ciężki (cement, stal, aluminium). Ten ruch sprawił, że chiński system objął już około 15 proc. globalnych emisji. Drugi co do wielkości ETS w Azji ma Korea Południowa, Indie oparły swój system na intensywności emisji, nie na sztywnych limitach, Turcja w 2026 r. planuje pilotaż, własny ETS rozwija też Brazylia. Co ciekawe - ETS-y działają też w USA, w stanach Kolorado i Oregon.
Pod koniec ubiegłego roku sinolog i dyplomata prof. Bogdan Góralczyk pisał w portalu XYZ o drodze, jaką Pekin przeszedł od miasta niebezpiecznie osnutego smogiem do miasta nowoczesnego, owszem - narzucającego obywatelom ograniczenia, ale oddychającego relatywnie czystym powietrzem.
"Byłem w stolicy ponad tydzień (a także w Chongqing, gigantycznym megalopolis liczącym 32 mln mieszkańców), i przez cały ten czas nie doświadczyłem ani jednego dnia bez słońca i czystego nieba. To prawdziwy szok. Co się stało? Przyczyn jest wiele, ale jedna wydaje się nadrzędna i prowadzi do kluczowych wniosków. Błękitne niebo nad Pekinem dowodzi, iż można odwrócić niekorzystne trendy - i mieć nadzieję. Chcąc to jednak zrobić, potrzebna jest wizja, determinacja, silna wola i skuteczność władz. Poparcie społeczne dla takich zmian, nawet czasami wręcz drastycznych, raczej się znajdzie, bo nikt nie chce żyć w smogu i oparach (nie tylko absurdu). Oczywiście, w demokracji trudniej, bo uruchamiają się natychmiast różne lobby i grupy interesów. Jednak przypadek chiński dowodzi, że można" - podsumowywał prof. Góralczyk.
Jak informowała telewizja FOX, w ostatnich dniach w obszarze metropolitalnym Waszyngtonu (DC) obowiązywały ostrzeżenia przed niebezpiecznym upałem (powyżej 36 st.) i pomarańczowe alerty dotyczące jakości powietrza. Oznaczają one poziom zanieczyszczenia, który może być szkodliwy dla grup wrażliwych: dzieci, seniorów, osób z astmą, chorobami serca lub płuc. Władze zalecały obywatelom unikania forsownych aktywności na powietrzu, by zminimalizować ryzyko. Tymczasem same je tylko zaogniają.
Autorką jest Aleksandra Majda, vice president ESG Impact Network, ekspertka ds. zrównoważonego rozwoju i antygreenwashingu