Brukselski ekspert o wielkiej szansie. Mówi o "przebudowie europejskiego modelu"
- Stoimy przed historyczną szansą przebudowy europejskiego modelu gospodarczego w kierunku większej odporności i zrównoważenia. Koszty będą znaczące, setki miliardów euro, ale koszt zaniechania byłby jeszcze wyższy - mówi Neil Makaroff z think tanku Strategic Perspectives. Jest za odroczeniem ETS2, ale o rok.
Tomasz Żółciak i Grzegorz Osiecki, dziennikarze money.pl: W przyszłym roku może ruszyć rewizja unijnego systemu handlu uprawnieniami do emisji CO2 (tzw. ETS). Co może z tego wyniknąć?
Neil Makaroff, dyrektor brukselskiego think tanku Strategic Perspectives: Całkowite usunięcie ETS nie wydaje się realistyczne, ponieważ reforma została już przyjęta. Wymagałoby to ponownego otwarcia całego procesu legislacyjnego, co zajęłoby sporo czasu. Polski rząd słusznie jednak podkreśla potencjalne społeczne konsekwencje ETS2, który od 2027 r. ma objąć budownictwo i transport. I nie jest jedynym rządem, który ma to na uwadze - wystarczy spojrzeć na ruch "Żółtych kamizelek" we Francji czy podobne obawy w Hiszpanii.
Na czym dokładnie polega problem społeczny z ETS2?
ETS2 dotyczy transportu i budynków, czyli obszarów bezpośrednio dotykających zwykłych obywateli. Gdy wprowadza się opłaty za emisje w tych sektorach, może to prowadzić do wzrostu cen paliw i ogrzewania, co uderza w domowe budżety. W przypadku gwałtownych wzrostów cen uprawnień, efekt dla gospodarstw domowych byłby natychmiastowy i bolesny. Dlatego ważne jest, by transformacja była sprawiedliwa społecznie.
Jakie rozwiązanie w sprawie ETS2 byłoby więc bardziej praktyczne?
Zamiast całkowitego usunięcia, mądrzejsze byłoby utrzymanie ETS2, ale kontrolowanie cen uprawnień do emisji.
Problem z ETS polega na tym, że dotyczy rynku węglowego z bardzo niestabilnymi cenami. Jeśli to samo stanie się z ETS2, ryzykujemy nagłe podwojenie rachunków za energię dla obywateli. Francja i Czechy proponują wprowadzenie większej liczby uprawnień, by sztucznie obniżyć cenę. W krótkim terminie to ważne, by ograniczyć negatywny wpływ na obywateli.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Trump chce wyrwać Rosję Chinom? "Chiny niewątpliwie są zaskoczone"
Tylko czy kontrolowanie ceny jest w ogóle możliwe?
Tak, poprzez mechanizm zwany rezerwą stabilności rynkowej (z ang. market stability reserve - MSR) można wprowadzić do puli więcej uprawnień, aby kontrolować cenę. Równocześnie trzeba wspierać obywateli w wyposażaniu się w sprzęt zeroemisyjny - pojazdy elektryczne, renowacje domów czy pompy ciepła. Społeczny leasing pojazdów elektrycznych we Francji odniósł wielki sukces, pomagając najbardziej wrażliwym grupom. To przyspiesza wdrażanie pojazdów elektrycznych i pomaga uniknąć kosztów ETS2.
Jak daleko możemy posunąć się z tymi korektami? Niektóre kraje już zaplanowały przychody z ETS i ETS2 w swoich budżetach.
To prawda. Ale jeśli ustalimy cenę na poziomie 45 euro, jak uzgodniono w wyjściowej legislacji, a następnie wprowadzimy dodatkowe uprawnienia, aby utrzymać tę cenę przez kilka lat, unikniemy poważnego kryzysu społecznego około 2027 roku.
Zgodziłbym się z polskim rządem, by nie anulować ETS2, ale odroczyć. Tu dyrektywa pozwala odroczyć go o rok.
Tyle że polski rząd proponuje odroczenie ETS2 o trzy lata i uruchomienie w 2030 roku. Czy to ma sens?
Rozumiem tę pozycję, ale wymagałoby to ponownego otwarcia legislacji, co jest zaplanowane na 2026 rok. Wiemy jednak, ile czasu zajmuje osiągnięcie nowego porozumienia na poziomie UE - potrwałoby to do 2027-2028 roku. Dlatego myślę, że musimy wdrożyć ETS2 najpóźniej w 2028 roku, ale kontrola ceny byłaby szybkim rozwiązaniem.
Wspomniał pan też o "pierwszym", już obowiązującym ETS. Czy tam również potrzebne są zmiany?
Wręcz przeciwnie. To był użyteczny instrument dla przemysłu do dekarbonizacji, z ochroną w postaci puli darmowych uprawnień. Teraz dochodzi mechanizm CBAM (graniczny podatek węglowy, nakładający wyższe opłaty na produkty z krajów o niższych wymogach środowiskowych - przyp. red.), dostosowujący ceny na granicach z uwzględnieniem emisji CO2. Wolałbym wydawać publiczne pieniądze na społeczny leasing, bonusy za pojazdy elektryczne, wsparcie dla gospodarstw domowych niż nakładanie wysokich cen na obywateli.
Czy Komisja Europejska jest otwarta na korekty w ETS2?
Wydaje się, że tak. Teresa Ribera w wywiadzie dla "Le Monde" o korektach w ETS2 mówiła: "zobaczymy", co sugeruje pewną otwartość na rozważenie opcji łagodzenia wpływu. Polskie stanowisko o odroczeniu o trzy lata jest bardzo silne, ale mogą istnieć łagodniejsze opcje, które przekonałyby więcej państw członkowskich.
Kraje takie jak Dania czy Niemcy niekoniecznie poprą polskie stanowisko, więc znalezienie równowagi, np. poprzez kontrolę cen, mogłoby być dobrym rozwiązaniem.
Czy to jednak nie podważa samej idei systemu handlu emisjami?
To dobre pytanie. System handlu emisjami ma dwa główne cele: redukcję emisji i generowanie przychodów na transformację energetyczną.
Kontrola cen może nieco osłabić pierwszy cel, ale jeśli dzięki temu system w ogóle przetrwa politycznie, to bilans jest pozytywny.
Poza tym, warto pamiętać, że sygnał cenowy to tylko jeden z instrumentów. Równie ważne są bezpośrednie inwestycje w technologie niskoemisyjne i wsparcie dla obywateli. Zbyt wysoka cena uprawnień, która wywołałaby społeczny opór, mogłaby paradoksalnie zaszkodzić całej polityce klimatycznej.
Jakie w tym kontekście są dziś główne potrzeby europejskiego przemysłu stalowego?
Producenci stali i przemysł cementowy nie potrzebują odroczenia ETS czy obniżenia jego ceny. Potrzebują rozwoju rynku dla tzw. zielonej stali. Obecnie nie mają interesu, aby inwestować w dekarbonizację, bo nie wiedzą, czy przemysł motoryzacyjny czy wojskowy będzie kupować zieloną stal.
Kluczowa jest też ochrona przed konkurentami z zewnątrz, do czego może służyć CBAM. Rozwój rynku dla zielonych materiałów zabezpiecza inwestycje dla producentów stali w Europie. W przeciwnym razie będziemy importować całą stal z Indii czy Chin.
Jak polityka obronna UE może wpłynąć na politykę klimatyczną?
800 mld euro, które KE odblokowuje na obronność, to poważny krok naprzód. To jest powiązane z tradycyjnym przemysłem - dla obrony potrzeba stali, chemikaliów i wielu innych produktów. Ale można też wprowadzać innowacje.
Nie produkujemy czołgów jak 20 lat temu. Przemysł obronny może być silnym katalizatorem innowacji, także w dekarbonizacji. W USA około 30 proc. wydatków na badania i rozwój idzie na cele wojskowe, co przekłada się potem także na innowacje cywilne.
Europejczycy mogliby stworzyć podobny mechanizm - inwestując w wydatki wojskowe, wspieramy przemysł stalowy, innowacje w bateriach i panelach słonecznych, co daje wartość dodaną dla całej gospodarki.
Jak pogodzić te inwestycje obronne z zasadą "nie czyń znaczącej szkody" w polityce klimatycznej UE, która zabrania dotowania eurofunduszami przedsięwzięć emisyjnych?
To skomplikowana kwestia. Z jednej strony przemysł obronny nie jest z definicji zeroemisyjny. Z drugiej, inwestycje w badania i rozwój w sektorze obronnym mogą przynieść innowacje przydatne także w cywilnej transformacji energetycznej - bardziej wydajne silniki, lepsze baterie czy nowe materiały. We Francji, Czechach, a także w Polsce dyskutuje się obecnie, jak te dwa cele mogą się uzupełniać, zamiast wykluczać.
Myślę, że potrzebujemy pragmatycznego podejścia, które rozpoznaje strategiczne znaczenie obu tych obszarów. Poprzez nadchodzący Industrial Decarbonization Accelerator Act można by stworzyć tzw. rynki wiodące z odpowiednimi standardami. Na przykład można ustalić, że stal używana w sprzęcie wojskowym musi spełniać określone standardy śladu węglowego, co wykluczyłoby bardziej emisyjną stal z Chin czy Turcji. W ten sposób wspieramy przemysł stalowy i zwiększamy wydatki wojskowe, co moim zdaniem nie narusza zasady "nie czyń znaczącej szkody".
Polska ma silny przemysł obronny i rozwija zielone technologie. Jak to wykorzystać?
Polska jest w interesującej pozycji - na czele debaty o obronności, a jednocześnie to ośrodek czystych technologii w Europie, produkujący baterie, pompy ciepła, turbiny wiatrowe. Z polską prezydencją w Radzie UE to dobry moment, by połączyć debatę o inwestycjach w przemysł i obronność. Mógłby to być naturalny krok dla obrony europejskiego przemysłu, zwłaszcza że nawet dawne "oszczędne" kraje jak Dania wzywają teraz do wspólnego europejskiego zadłużenia na rzecz obrony i przemysłu.
Jakie wnioski płyną z tej dyskusji o ETS, przemyśle i obronności dla przyszłości europejskiej polityki?
Widzę trzy główne. Po pierwsze, transformacja energetyczna musi być społecznie sprawiedliwa - potrzebujemy mechanizmów, które chronią najwrażliwsze grupy przed gwałtownymi wzrostami cen.
Po drugie, Europa musi inwestować w swój przemysł, zwłaszcza w strategicznych sektorach, jeśli chce zachować autonomię strategiczną i bezpieczeństwo.
Po trzecie, polityka obronna i przemysłowa mogą się wzajemnie wzmacniać, jeśli mądrze zaprojektujemy instrumenty wsparcia.
Stoimy przed historyczną szansą przebudowy europejskiego modelu gospodarczego w kierunku większej odporności i zrównoważenia. Koszty będą znaczące - mówimy o setkach miliardów euro - ale koszt zaniechania byłby jeszcze wyższy.
Potrzebujemy europejskiego podejścia, które łączy ambicje klimatyczne z silnym przemysłem i bezpieczeństwem. Polska, ze swoją unikalną pozycją na przecięciu tych debat, może odegrać kluczową rolę w kształtowaniu tej nowej europejskiej strategii.
Rozmawiali: Tomasz Żółciak i Grzegorz Osiecki, dziennikarze money.pl