Polska coraz bardziej osamotniona. To firmy zaczną naciskać na przyjęcie euro [WYWIAD]

W mniejszych krajach, szczególnie takich, które nie mają płynnego kursu walutowego, bilans korzyści i kosztów z tytułu przyjęcia euro jest dodatni. Ale w większych krajach, jak Polska, nie jest to oczywiste - mówi w rozmowie z money.pl prof. Beata Javorcik, główna ekonomistka EBOR-u.

Euro Doświadczenia Bułgarii nie wytrącają argumentów przeciwnikom euro w Polsce - przyznaje prof. Beata Javorcik
Źródło zdjęć: © GETTY | Andrey Rudakov
Grzegorz Siemionczyk
  • Z początkiem 2026 r. Bułgaria przyjmie euro. Zdaniem głównej ekonomistki Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju, nie zakończy to sporów o to, kiedy do strefy euro przystąpić powinna Polska.
  • Ekonomistka wyjaśnia też, dlaczego w Polsce szybciej niż w jakimkolwiek innym kraju Unii Europejskiej rośnie stosunek wydatków publicznych do PKB.
  • Polska nie ma na razie problemu z wysokim długiem publicznym, a inwestorzy rozumieją, że większe wydatki na zbrojenia są niezbędne. Ważne jest jednak to, aby te wydatki dobrze kierować, tak, aby wspierały rozwój gospodarki - mówi prof. Beata Javorcik.
  • Jej zdaniem największym atutem porządku handlowego, który burzy teraz administracja Donalda Trumpa, była przewidywalność.

Grzegorz Siemionczyk, money.pl: Z początkiem 2026 r. Bułgaria, czyli kolejny kraj Europy Środkowo-Wschodniej, w którym działa EBOR, wejdzie do strefy euro. W Polsce wprowadzenie euro jest dziś właściwie tematem tabu. Prezes Narodowego Banku Polskiego oraz politycy PiS straszą społeczeństwo, że przyjęcie tej waluty u nas spowodowałoby katastrofę gospodarczą. Mają rację?

Beata Javorcik, główna ekonomistka Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju: Przypadek Bułgarii niestety nic do tej debaty nie wniesie. To jest kraj, który od lat stosował reżim sztywnego kursu walutowego. Nie prowadził więc autonomicznej polityki pieniężnej. Przejście na euro ma więc charakter bardziej symboliczny niż praktyczny.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Brzoska: Za 2 lata AI zastąpi 25 proc. zawodów

Ten sztywny kurs walutowy nie przeszkodził Bułgarii w bardzo szybkim rozwoju gospodarczym. Tymczasem prezes NBP twierdzi, że własna waluta z płynnym kursem to fundament sukcesu gospodarczego Polski.

Nie wiemy, jak szybko rozwijałaby się Bułgaria, gdyby miała płynny kurs. Być może jeszcze szybciej. Dlatego doświadczenia Bułgarii nie wytrącają argumentów przeciwnikom euro w Polsce.

Ogólnie, argumenty za i przeciw euro są dobrze znane. Wśród tych pierwszych wymienia się przede wszystkim spadek kosztów transakcyjnych związany z tym, że znika niepewność kursowa w handlu w obrębie UE. Do tego sam proces dążenia do strefy euro sprzyjałaby dyscyplinie w finansach publicznych. Z drugiej strony wiadomo, że kraje należące do unii walutowej są bardzo zróżnicowane, zarówno pod względem poziomu rozwoju, jak i bieżącej koniunktury, więc dla żadnego z nich polityka pieniężna prowadzona przez EBC nie jest optymalna. Przyjmując euro tracimy też możliwość wpływania na kurs waluty, czyli jeden z elementów polityki makroekonomicznej.

W mniejszych krajach, takich jak Bułgaria, bilans korzyści i kosztów przyjęcia euro jest zwykle pozytywny. Ale w przypadku większych państw nie jest to już takie oczywiste.

Jaki wpływ na ten bilans korzyści i kosztów w Polsce będzie miało to, że krajów bez euro jest w UE coraz mniej? Czy to nie będzie tworzyło presji na umocnienie złotego, co z kolei ograniczy korzyści z tytułu posiadania własnej waluty?

To bardzo prawdopodobne, że im więcej państw UE będzie w strefie euro, tym bardziej atrakcyjne dla Polski będzie dołączenie do tego grona. Sądzę, że rząd będzie pod coraz większą presją choćby działających w Polsce firm.

Zmieńmy temat. Wydatki publiczne w stosunku do PKB w minionych dwóch latach zwiększyły się w Polsce bardziej niż w jakimkolwiek innym kraju Unii Europejskiej i pierwszy raz we współczesnej historii są większe niż średnio w UE. A udział sektora publicznego w tworzeniu PKB na początku tego roku przewyższył już udział przemysłu przetwórczego. Wygląda na to, że gwałtownie zwiększa się rola państwa w polskiej gospodarce. Co się dzieje?

Beata Javorcik, główna ekonomistka Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju: Myślę, że tu się nakładają trzy trendy. Pierwszy to wzrost wydatków na zbrojenia i zwiększenie liczebności armii. To automatycznie przekłada się na większy udział sektora państwowego w PKB (PKB można obliczyć jako sumę wynagrodzeń, zysków i podatków, czyli im więcej osób zatrudnia państwo, tym większy jego udział w tworzeniu PKB – red.). Drugi trend to coraz bardziej pozytywne podejście społeczeństwa, nie tylko polskiego, do większej roli państwa w gospodarce. Dokumentowaliśmy to w naszym raporcie z jesieni 2024 r. Ta zmiana zaczęła się ujawniać po globalnym kryzysie finansowym, gdy stało się jasne, że nie można wszystkiego zostawiać rynkom. Po trzecie, doszły do tego szybkie i głębokie zmiany strukturalne w gospodarkach. Wśród wyborców wzrosły oczekiwania, że państwo powinno pomóc im dostosować się do tych zmian.

To zjawiska o charakterze globalnym, dlaczego więc w Polsce skutkują szybszym wzrostem roli państwa w gospodarce?

Część z tych zmian strukturalnych rzeczywiście ma charakter dość powszechny. To na przykład globalizacja, automatyzacja – a teraz dodatkowo rozwój sztucznej inteligencji – oraz zielona transformacja. Wszystko to sprawia, że obywatele muszą częściej zmieniać pracę, w tym nawet profil zatrudnienia. Na te procesy nałożyła się jeszcze pandemia Covid-19. Badania naukowe pokazują, że ludzie, którzy we wczesnej dorosłości doświadczyli tego rodzaju kryzysu, są później bardziej podejrzliwi wobec instytucji rynkowych i mają większe zaufanie do państwa.

To, że w Polsce rola państwa rośnie szybciej niż średnio w UE, może wynikać z tego, że wzrost wydatków zbrojeniowych nałożył się na te globalne trendy. Dodatkowo, ludność Polski wyjątkowo szybko się starzeje. Tymczasem w krajach postsocjalistycznych starsi ludzie bardziej przychylnie patrzą ingerencję państwa w gospodarkę. W krajach wysokorozwiniętych tej zależności nie widać.

W zamożniejszych krajach normą jest, że udział administracji publicznej w tworzeniu PKB jest większy niż udział przemysłu. W tym świetle Polska upodabnia się pod względem struktury gospodarki do zamożniejszych krajów. Za większą rolą państwa w gospodarce nie nadążają jednak dochody państwa. Przeciwnie, prezydent-elekt deklaruje, że nie podpisze żadnej ustawy wprowadzającej nowy podatek lub podwyższający istniejący.

Niechęć społeczeństwa do podwyższania podatków nie jest zjawiskiem ani nowym ani specyficznym dla Polski. George H. W. Bush podczas kampanii wyborczej pod koniec lat 80. XX złożył deklarację podobną do tej, którą wygłosił polski prezydent elekt. Mniej więcej od tego czasu w USA obniżane są podatki, chociaż rola państwa się nie zmniejsza. Wydaje mi się jednak, że pandemia nasiliła wiarę w to, że rządy mogą nalewać z pustego, że wzrostem długu publicznego nie trzeba się martwić.

Udział administracji publicznej w tworzeniu wartości dodanej rós
Udział administracji publicznej w tworzeniu wartości dodanej w Polsce jest już większy niż udział przemysłu. W UE to jednak norma. © money.pl | Wojciech Kozioł

Po kryzysie zadłużeniowym na południu strefy euro nawet takie konserwatywne instytucje, jak MFW, przyznawały, że kraje te zmuszono do nadmiernego zaciśnięcia pasa. Że zamiast ciąć wydatki i podnosić podatki, należało najpierw rozruszać gospodarkę. W Polsce też wiele osób zdaje się sądzić, że podatki są za wysokie i jeśli je obniżymy, to damy gospodarce tak silny impuls, że wpływy do budżetu nawet wzrosną. To możliwe?

To jest fantazja, którą politycy uwielbiają upowszechniać. Nawet w USA administracja Donalda Trumpa zapewnia, że wzrost gospodarczy przyspieszy dzięki obniżkom podatków, mimo że w praktyce nie będzie żadnej obniżki, tylko nie zostanie odwrócona wcześniejsza obniżka. Siłą rzeczy to nie będzie silny impuls dla gospodarki. Warto się jednak zastanowić, skąd ta narracja się wzięła. To faktycznie jest w pewnym stopniu pokłosie nadmiernego zaciskania pasa po globalnym kryzysie finansowym. W niektórych krajach miało to poważne konsekwencje polityczne. Przykładowo, była to jedna z przyczyn Brexitu.

Polska jest pod presją Komisji Europejskiej, żeby zacząć obniżać deficyt sektora finansów publicznych, ale politycznie wydaje się to zupełnie niewykonalne. Czy sądzi Pani, że z czasem dojdziemy do punktu, w którym znalazła się Rumunia, gdzie zaciśnięcie pasa wymusiły agencje ratingowe i inwestorzy?

W kontekście międzynarodowym sytuacja budżetowa Polski nie wygląda źle. Dług publiczny jest w okolicach 60 proc. PKB, a nie w okolicach 150 proc. PKB, jak we wspomnianych krajach z południa strefy euro.

W USA dług publiczny sięga 100 proc. PKB, ale nawet to samo w sobie nie jest alarmujące. Inwestorzy zaczynają się martwić wtedy, gdy widzą, że trajektoria wydatków i wpływów do budżetu w przyszłości gwarantuje dalszy ostry wzrost zadłużenia.

W Polsce tak nie jest? Inwestorzy wierzą, że duże wydatki na zbrojenia są przejściowe, więc z czasem wzrost długu publicznego uda się zatrzymać?

Struktura wydatków publicznych bez wątpienia ma dla inwestorów znaczenie. Oni zadają sobie przede wszystkim pytanie, czy polityka fiskalna kraju jest prowadzona w sposób odpowiedzialny. Z tego punktu widzenia wydatki na zbrojenia są postrzegane jako niezbędne w sytuacji, gdy w Europie toczy się wojna, a USA zmniejszają swoje zaangażowanie w NATO. Drugie pytanie, które sobie zadają inwestorzy, to czy wydatki można uznać za inwestycje w przyszły wzrost gospodarczy.

I jaka jest odpowiedź w przypadku wydatków na zbrojenia? One będą miały tak pozytywny wpływ na wzrost polskiej gospodarki, że w dużej mierze się zwrócą?

Wiele będzie zależało od tego, jak polski rząd te wydatki rozdzieli. Trzeba tu podjąć kilka decyzji. Po pierwsze, jaka część budżetu na obronność ma być przeznaczona na zbrojenia w wąskim znaczeniu tego terminu, czyli na armię i broń, a jaka na inne cele zwiększające bezpieczeństwo kraju. Chodzi tu na przykład o bezpieczeństwo energetyczne, czyli dywersyfikację źródeł energii oraz inwestycje w sieć energetyczną, o cyberbezpieczeństwo, ale też o rozwój infrastruktury transportowej, np. portów i linii kolejowych, aby była trwała i odporna na sytuacje kryzysowe.

Druga decyzja dotyczy tego, czy chcemy mieć najlepsze uzbrojenie i systemy wojskowe i czy chcemy je mieć szybko. Część broni i systemów możemy produkować sami, ale być może nie będą najnowocześniejsze, a jeszcze wymaga to czasu. Natomiast ich rozwijanie w kraju będzie oznaczało większe wydatki na badania i rozwój, a mniejsze na import, co na dłuższą metę będzie dla gospodarki korzystne.

Istnieje jeszcze jedno ryzyko związane ze zbrojeniami, o którym rzadko się mówi. Polska już dzisiaj boryka się ze spadkiem liczby osób w wieku produkcyjnym, a do tego jest dość zamknięta na imigrację. Zwiększanie liczebności armii w takich warunkach będzie oznaczało narastający deficyt pracowników w innych sektorach?

Nie ma niestety żadnego magicznego rozwiązania problemu starzenia się ludności. W ostatnich latach w Polsce był on łagodzony przez imigrację. Ale w najbliższym czasie imigracja w skali, która kompensowałaby ujemny przyrost naturalny (różnicę między liczbą urodzeń i zgonów - red.), byłaby trudna do podtrzymania. Udział migrantów w społeczeństwie jest wprawdzie w Polsce sporo niższy niż krajach zachodniej Europy, ale tam wzrost tego odsetka był rozłożony na dekady, a nie na kilka lat, jak w Europie Środkowo-Wschodniej. Próby zwiększenia dzietności, np. program 500/800+, nawet jeśli pomagają, to w niewielkim stopniu, a ich ewentualny wpływ na liczbę osób pracujących ujawni się dopiero po dwóch dekadach. Trzeba więc również postawić na wzrost produktywności, co wymaga większych nakładów na badania i rozwój oraz inwestycji w automatyzację.

Świadczenia wychowawcze nie wpłynęły zauważalnie na dzietność, ale może są inne pomysły, sprawdzone w krajach naszego regionu, które mogłyby przynieść większe skutki? Prezydent elekt chciałby np. zwolnić z PIT rodziny z dziećmi, wzorując się chyba na polityce pronatalistycznej Węgier.

Akurat piszemy w EBOR raport o polityce pronatalistycznej. Jeden z wniosków, który się nam nasunął, jest taki, że ta polityka bywa naprawdę kreatywna.

Na przykład arcybiskup Gruzińskiego Kościoła Prawosławnego obiecał, że będzie osobiście chrzcił każde trzecie dziecko w rodzinie. To rzeczywiście zwiększyło liczbę urodzeń wśród religijnych kobiet. Ale nie jest jasne, czy to nie było tylko przesunięcie urodzeń, które nastąpiłyby później nawet bez takiej zachęty. Jest to więc kolejna ilustracja, że o skuteczne programy pronatalistyczne jest bardzo trudno.

Ich projektowanie należy zacząć od odpowiedzi na pytanie, dlaczego właściwie dzietność spada. Jedną z przyczyn są na pewno zmiany kulturowe, które sprawiają, że ludzie rzadziej i później wchodzą w trwałe związki. Jednocześnie jednak w większości tych państw, gdzie dzietność maleje, ludzie deklarują, że chcieliby mieć więcej dzieci niż mają.

To jest dowód na to, że ludzie napotykają jakieś bariery dla dzietności np. natury ekonomicznej, a państwa mogą próbować je usunąć?

Tak, ale to państwa już na ogół robią, choć często w zbyt małym zakresie. Starają się np. ułatwiać rodzicom łączenie pracy z obowiązkami wychowawczymi przez dostęp do żłobków i przedszkoli, co jest bardzo ważne i potrzebne, bo pozwala kobietom kontynuować aktywność zawodową. Ale do tego dochodzi jeszcze kwestia biologii. Skoro macierzyństwo przesuwa się na późniejszy wiek, to wiele kobiet po prostu nie ma czasu urodzić tyle dzieci, ile by chciały. Także mężczyźni z wiekem stają się mniej płodni. Tu jest więc też jakaś rola dla polityki publicznej. Z jednej strony chodzi o zwiększanie dostępności procedury in vitro, a z drugiej po prostu o informowanie ludzi, że im później zdecydują się na rodzicielstwo, tym większe jest ryzyko, że nie będą mieli tyle dzieci, ile chcą.

Na koniec pomówmy jeszcze o polityce handlowej USA. Minęło już pół roku rządów Donalda Trumpa. Czy wiadomo, jaki cel mają zapowiadane przez niego ostre podwyżki ceł?

Odpowiedź na to pytanie zna wciąż tylko jedna osoba. Natomiast coraz wyraźniej widać, że dla partnerów handlowych USA problemem jest nie tyle sam docelowy poziom ceł, ile niepewność co do tego, kiedy i jak się one zmienią. To właśnie nieprzewidywalność polityki handlowej USA paraliżuje inwestycje. Dotychczasowy porządek handlowy, którego filarem były zasady Światowej Organizacji Handlu, skutkował niskim poziomem ceł, ale jego największą zaletą była stabilność i przewidywalność. W ramach WTO określone były m.in. maksymalne stawki celne, które kraje mogły wprowadzić. Wiele z nich w praktyce stosowało niższe stawki, ale firmy wiedziały, o ile maksymalnie mogłyby wzrosnąć.

Rozmawiał Grzegorz Siemionczyk, główny analityk money.pl

***

Prof. Beata Javorcik od 2019 r. jest główną ekonomistką Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju. Na czas sprawowania tej funkcji zawiesiła pracę naukową na Uniwersytecie Oksfordzkim, na którym wykłada od 2010 r.

Wybrane dla Ciebie
Krystyna Pawłowicz przeniesiona w stan spoczynku. Oto na jakie pieniądze mogła liczyć
Krystyna Pawłowicz przeniesiona w stan spoczynku. Oto na jakie pieniądze mogła liczyć
Kurierzy toną w długach. Eksperci tłumaczą: syndrom darmowej paczki
Kurierzy toną w długach. Eksperci tłumaczą: syndrom darmowej paczki
Unijne dotacje dla kolei pod znakiem zapytania
Unijne dotacje dla kolei pod znakiem zapytania
Ile kosztuje euro? Kurs euro do złotego PLN/EUR 05.12.2025
Ile kosztuje euro? Kurs euro do złotego PLN/EUR 05.12.2025
Ile kosztuje frank szwajcarski? Kurs franka do złotego PLN/CHF 05.12.2025
Ile kosztuje frank szwajcarski? Kurs franka do złotego PLN/CHF 05.12.2025
Ile kosztuje dolar? Kurs dolara do złotego PLN/USD 05.12.2025
Ile kosztuje dolar? Kurs dolara do złotego PLN/USD 05.12.2025
Ile kosztuje funt? Kurs funta do złotego PLN/GBP 05.12.2025
Ile kosztuje funt? Kurs funta do złotego PLN/GBP 05.12.2025
Pozwolenie na pracę w USA. Urząd ogłosił zmiany
Pozwolenie na pracę w USA. Urząd ogłosił zmiany
Sala za 300 mln dolarów na 1000 osób. Trump zatrudnił nowego architekta
Sala za 300 mln dolarów na 1000 osób. Trump zatrudnił nowego architekta
Na Wyspach chcą przekazać miliardy Ukrainie z zamrożonych rosyjskich aktywów
Na Wyspach chcą przekazać miliardy Ukrainie z zamrożonych rosyjskich aktywów
170 tys. zł odprawy i urlop. Sejm przyjął ustawę
170 tys. zł odprawy i urlop. Sejm przyjął ustawę
Wiceprezydent USA ostrzega UE przed nałożeniem kary na platformę X
Wiceprezydent USA ostrzega UE przed nałożeniem kary na platformę X